download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Dziedzictwa planety Lorien Księga 1 Jestem numerem cztery Lore Pittacus
- Briggs Patricia Mercedes Thompson 01 Zew księżyca
- Kotliński Roman Byłem księdzem 2 Owce ofiarami pasterzy
- Michalski A., O pochodzeniu i początkach kariery domu książąt Czartoryskich
- Roberts Nora Rodzina Stanislawskich t2 Księżniczka
- Celmer Michelle 02 Książę i sekretarka
- Lowell Elizabeth Sen zaklć™ty w krysztale(1)
- Jack Williamson Brother to Demons, Brother to Gods
- Steffen Sandra Na wszystko przyjdzie czas
- A gatrobbantok Paul Brickhill
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- myszka-misiu.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zauważyła w jego oczach łzy. To powinno było zirytować
ją jeszcze bardziej, ale o dziwo widok tak odprężonego,
tak ludzkiego i przystępnego markiza całkiem ją rozbroił.
Musiała zresztą przyznać, że woli, gdy Ashdowne się z
niej śmieje, niż gdy inny mężczyzna wpatruje się w jej
kobiece wdzięki.
Ten śmiech był okrutny, ale szczery i naprawdę
radosny, toteż Georgiana mimo woli sama się
uśmiechnęła, widząc, ile ciepła jest w tym świeżo
upieczonym markizie i jak bardzo różni się on od
chłodnego, opanowanego mężczyzny, za którego
uchodził. Odwróciła się, żeby nie zauważył oznak jej
słabości, i odłożywszy koce na wieko, z powrotem
wepchnęła kufer na miejsce. Potem przyjrzała mu się
dokładnie, żeby stwierdzić, czy jest dokładnie ustawiony
tak samo jak poprzednio. Ale ponieważ nie była tego
pewna, zaczęła się cofać, żeby zobaczyć większy fragment
pokoju. Niestety, potknęła się o wyciągnięte nogi
Ashdowne'a.
Przez chwilę bezładnie wymachiwała rękami i już, już
by upadła na podłogę, ale podtrzymały ją silne męskie
ramiona i wylądowała na kolanach Ashdowne'a.
Spojrzała na niego zdumiona, a on otarł oczy wierzchem
dłoni i pokręcił głową.
- Jest pani niezastÄ…piona, panno Bellewether.
- Cieszę się, że mogę panu pomóc w osiągnięciu
dobrego nastroju - odparła Georgiana, starając się
uwolnić.
Ale Ashdowne trzymał ją mocno.
- Bardzo potrzebuję śmiechu - zapewnił. - Już nawet
zapomniałem, jak bardzo potrzebuję... - Zawiesił głos i
pochylił głowę, a Georgiana chciała coś powiedzieć, więc
otworzyła usta... i natrafiła nimi na wargi Ashdowne'a.
Były ciepłe, delikatne i tak samo urzekające jak
poprzednio. Georgianie przemknęło przez głowę, że nie
powinna pozwolić markizowi na pocałunki, zwłaszcza na
podłodze sypialni pana Hawkinsa, ale jego bliskość jak
zwykle ją obezwładniła, a rozsądek poddał się dyktatowi
ciała.
Widocznie dość miała ulegania wymogom rozumu,
bo pozostałe sfery jej osobowości wcale nie sprzeciwiały
się zalotom Ashdowne'a. Położyła mu więc dłonie na
ramionach i palcami zaczęła badać jego twarde mięśnie,
a on oparł jej głowę na swym ramieniu i pogłębił
pocałunek.
Och, co za niesamowite uczucie! Panna Bellewether z
całej siły trzymała markiza za ramiona, a on tymczasem
przesunął wargami po jej policzku. A potem pochylił się
niżej, wytyczając wśród rozmarzonych westchnień
wilgotny, rozgrzany szlak na jej szyi.
Szeptał jakieś tkliwe słowa, muskając wargami jej
rozgrzaną skórę, a po chwili ręka, która dotąd
spoczywała na jej talii, przeniosła się wyżej. Rozanielona
panna głośno nabrała powietrza. Jej ciało, którego
bardzo kobiece kształty zawsze przeklinała, zdawało się
samoistnie nabierać życia. Mrowienie budzone dotykiem
Ashdowne'a wyzwalało w niej dziwną tęsknotę.
Tymczasem jego dłoń zawędrowała jeszcze wyżej i
Georgiana wstrzymała dech. Chciała... chciała...
Cicho westchnęła, bo poczuła palce Ashdowne' a
zamykajÄ…ce siÄ™ na jej piersi. Cudowne dreszczyki
rozbiegały się po całym jej ciele, a on teraz delikatnie
wodził palcami po skórze tuż nad dekoltem jej sukni.
Kciukiem zabłądził niżej i trącił sutkę, która natychmiast
stwardniała.
- Och, Ashdowne! - westchnęła, pochłonięta
intensywnością doznań. Poruszyła się na jego kolanach i
poczuła pod sobą coś twardego. - Och! - syknęła,
odniosła bowiem wrażenie, że to coś się porusza.
- Tak, Georgiano, och...
Trudno odgadnąć, co markiz zamierzał jeszcze
powiedzieć, bo przerwał mu trzask zamka. W ciszy
zabrzmiał on tak głośno, że oboje znieruchomieli. Przez
moment słychać było tylko ich płytkie oddechy, a zaraz
potem złowieszczo skrzypnęły drzwi na dole.
Zanim Georgiana zdążyła zebrać myśli, Ashdowne już
się zerwał i pociągnął ją ku oknu. Otworzywszy je,
błyskawicznie znalazł się po drugiej stronie. Pomógł jej
wykonać tę samą ewolucję, po czym zamknął okno od
zewnątrz. Oszołomiona Georgiana zorientowała się, że
stoi na dachu, a Ashdowne bez cienia wahania prowadzi
ją między kominami i oknami mansard, przeskakując z
budynku na budynek. Wreszcie dotarli do wysokiego,
choć dość wątle wyglądającego drzewa.
Droga na dół nie była długa, mimo to Georgiana z
dużą niechęcią myślała o schodzeniu, % jej obecnego
punktu widzenia ziemia wydawała się bowiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]