download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Elizabeth Bevarly Najpierw przychodzi miłość
- Elizabeth Mayne Lion's Lady
- Bailey Elizabeth Dziedziczka z nieprawego łoża
- Elizabeth Bevarly Kuszenie Monahana
- Bevarly Elizabeth Kompromis
- Fielding Liz Romans Duo 1065 Sen o pustyni
- Sellers_Alexandra_ _Sen_ksiezniczki
- Zeromski Stefan Sen O Szpadzie
- 09.Carson Aimee Wszystko po raz pierwszy
- Krawczuk Aleksander Ostatnia olimpiada
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vonharden.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie ma na nim imienia właściciela - powiedział Tim, podcho
dząc do niej. - Nie ma żadnego znaku identyfikacyjnego - zrobił smutną
minę tylko mały karnecik w rogu z napisem nns".
- Nie na sprzedaż - mruknęła Reba. - A jeśli chodzi o właściciela,
czy można mieć jakieś wątpliwości? - Chance. A kto inny mógłby to
zrobić? - powiedziała cierpko. - Tygrysi Bóg.
Nikt, kto usłyszałby ją w tej chwili, nie umiałby powiedzieć, czy
słowa te były pieszczotą, czy obelgą. W tej chwili Reba sama nie była
pewna.
Wzięła głęboki oddech i wolno wypuściła z płuc powietrze. Odda
łaby wszystkie okazy z Zielonej Suity, oprócz jednego, aby wyjść z tej
sali, z tego hotelu. Ale to było niemożliwe. Winna była pamięci Jere-
my'ego. Przynajmniej tyle, aby wypić za niego szampana, zatańczyć,
śmiać się z życia i boleć nad jego utratą, z takim samym dystansem do
świata, jaki zawsze żywił Jeremy. I będzie to robiła tak długo, dopóki
wytrzymajÄ…jej nerwy.
- Otworzymy bal? - zapytała, zwracając się do Tima. Wyprosto
wała się, podniosła głowę, a w jej cynamonowych oczach zalśniły łzy,
których nie chciała uronić.
Tim podniósł jej dłoń do ust, skłonił się i poprowadził ją na parkiet.
Zwróciła twarz w stronę platformy, na której czekali muzycy, skinie
niem głowy dała sygnał prowadzącemu i odwróciła się do Tima, który
objął ją ramionami. Rozległ się walc. Przez kilka minut parkiet należał
tylko do nich, potem pojawiły się kolejne pary, zachęcone dzwiękami
muzyki i pełnymi gracji ruchami kobiety w sukni koloru złotego piasku.
Gdy taniec się skończył, Reba położyła dłoń na ramieniu Tima i dała
się sprowadzić z parkietu, dumna niczym królowa. Tim posadził ją
przy jednym ze stojących pod ścianą stolików, przy oknie wychodzą
cym na frontowy trawnik przed hotelem.
- Dziękuję, Tim. Wracaj teraz do Giny. - Reba uśmiechnęła się,
chcąc, aby zabrzmiało to jak zachęta, a nie jak rozkaz.
Tim zawahał się.
- Jesteś pewna, że chcesz zostać sama?
- Jestem pewna. Znajdz GinÄ™ i bawcie siÄ™ dobrze.
- A co ty będziesz robić?
- 182-
- Pić szampana - odparła i dała znak kelnerowi.
-Rebo...
- Idz - powiedziała miękko.
Tim zawahał się, a potem odszedł, wpadając niemal na wielkiego
rudego mężczyznę. Reba spojrzała na niego, zdała sobie sprawę, że ją
obserwował, i uniosła miodowe brwi w niemym pytaniu. Mężczyzna
zatrzymał się, a potem podszedł do niej.
- Red Day, szanowna pani. Mąż Glorii. Czy mogę panią prosić do
tańca?
-Nie, dziękuję- powiedziała chłodno, popijając szampana. Ze
skrywaną ciekawością przyglądała się temu postawnemu mężczyznie.
Choć dobiegał pięćdziesiątki, wyglądał na kogoś, kto potrafiłby wy
giąć stalową blachę gołymi rękami.
- Dzięki Bogu - westchnął Red, sadowiąc się na krześle obok niej. -
Taki ze mnie tancerz, że pożal się Boże.
Reba przyjrzała mu się uważnie, zastanawiając się, gdzie słyszała
jego imię. Niejako męża Glorii, ale w związku z turmalinem... Przy
pomniała sobie dzień, w którym Chance trzymał w dłoni chińską bu
teleczkę na łzy, przypomniała sobie przeświecające przez nią jasne,
różowe światło i opowieść o cesarzowej-wdowie, która miała obsesję
na punkcie różowego turmalinu.
- Jest pan kolekcjonerem rubelitu, jeśli dobrze pamiętam.
- Zgadza się powiedział Red, a jego niebieskie oczy rozjaśniły
siÄ™ entuzjazmem. - Czy pani...
~ Czy ten turmalin należy do pana? - przerwała mu, nie zważając
na pytanie, które chciał jej zadać.
- Chciałbym, aby tak było. Diabelnie piękny, prawda?
-- Zwięta prawda - powiedziała Reba sardonicznie i wzniosła kie
liszek szampana. Wzięła kolejnego drinka i skrzywiła się. Dzisiejsze
go wieczoru, jak nigdy dotąd, chciała się upić, zagłuszyć w sobie ból,
a szampan z dobrego rocznika smakował jak popiół. Ledwie mogła go
przełknąć. - Może Chance go panu sprzeda.
Red wolno pokręcił głową.
- Obiecałem mu niebo i ziemię, a potem straszyłem nawetpiekłem.
- Jeśli będzie pan potrzebował pomocy, aby go tam posłać - po
wiedziała Reba i odsłoniła w uśmiechu równe białe zęby - służę radą.
Red roześmiał się tubalnie.
- Gdzie Chance cię znalazł, młoda damo?
-183-
- W Dcath Valley - powiedziała, a potem dodała chłodno: - Ale
kilka tygodni pózniej zamienił mnie na kopalnię, zwaną Cesarzową
Chin.
Red wyglądał na zaskoczonego.
- Ale mówił mi, że kopalnia nie należy do niego.
- Kłamał. Jest w tym dobry. - Odstawiła kieliszek szampana z ta
kim impetem, że pojawiły się w nim bąbelki.
- Chance Walker nigdy nie kłamie - powiedział Red, poprawiając
się na małym krześle. - Również nie kradnie ani nie oszukuje. Cho
ciaż - uśmiechnął się szeroko - ma na swoim kącie kilka wykroczeń
przeciwko przykazaniom.
Reba nie miała nic do dodania poza cichym amen". Przed długą
chwilę siedzieli oboje w milczeniu; słuchali płynącej leniwie muzyki,
i obserwowali kobiety, trzymane w ramionach mężczyzn niczym wie
lobarwne, drogocenne motyle.
- Czy miałaby pani ochotę zatańczyć? - usłyszała za plecami.
Odwróciła się gwałtownie. Mężczyzna, którego zobaczyła za sobą,
był postawniejszy od Reda. Miał przeszło dwa metry wzrostu, był młod
szy od Chance'a. Figura Herkulesa, uroda młodego boga. Od razu po
czuła do niego niechęć, nie z powodu tego, kim był, lecz z powodu
tego, kim nie był. Nie był Chance'em.
- Nie - powiedział Red pani nie ma ochoty tańczyć.
- Ależ wręcz przeciwnie. Reba poderwała się, decydując w jed
nej sekundzie. - Zatańczę z przyjemnością.
Red przeniósł wzrok z gniewnej twarzy Reby na zapraszający
uśmiech mężczyzny.
- Ujmę to w ten sposób powiedział Red gładko. - Pani z tobą
zatańczy. Raz. Zrozumiałeś, Melbourne?
Melbourne obojętnie wzruszył ramionami i wyciągnął rękę w stronę
Reby. Reba podniosła się zwinnie z krzesła. Melbourne poprowadził
ją na parkiet. Jak na tak dużego mężczyznę pomszał się z ogromnym
wdziękiem, lecz Reba miała uczucie, że zbyt mocno ją do siebie przy
tula. Naparła delikatnie na jego pierś, grzecznie dając mu do zrozu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]