download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Inne Anioły Czas Odwetu Lili St Crow
- Steffen Sandra Na wszystko przyjdzie czas
- Bednarski Piotr Marny czas
- Carroll Jenny _Cabot Meg_ Pośredniczka 01 Kraina cienia
- 292. Macomber Debbie Synowie Północy 01 Narzeczona dla brata
- Morgan Raye Rodzina Caine'ów BliśĹźniaczki
- WFagner Karl 1. śÂšmierci
- 368. Shaw Chantelle Na scenach śÂ›wiata
- Nabokov Vladimir Zaproszenie na egzekucjć™
- Baniewicz Artur Smoczy Pazur
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- blox.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
złych przeczuciach. Po prostu nie pozwolił im zawładnąć umysłem. O wiele milej było oglądać
strzępy dobrych wspomnień. Serdecznych, przyjaznych. Nie potrafił wyłowić żadnych konkretnych
obrazów, przed oczami miał sunące jak w kalejdoskopie barwy, emocje, uczucia. Przypatrywał się
tym kolorowym kamykom, zamazanym, zdeformowanym, lecz pięknym, leżącym na dnie strumienia
świadomości, zatopionym w wodzie pamięci, niedostępnym i odległym.
Dobrze było tak iść i marzyć. Przyjemnie budować ten zamek na piasku niepamięci. Na razie nie
pragnął niczego więcej.
0 słodki czasie, który odszedłeś... To nie wróci. Nic nie wróci. Wiedział aż za dobrze. Ale serce
biło mocno, radośnie, prostowały się zgarbione plecy. Znowu żył. Zgubił gdzieś, zdusił
wszechobecny lęk, ciągnący się za nim zawsze na kształt niewidocznych kajdan. Już nie widział
przed sobą twarzy upiora. Twarzy Człowieka o Grubych Palcach.
Zatrzymał się jak wryty.
Wspomnienia, strzępy wspomnień rozbłysły nagle w umyśle.
Kwadratowe, toporne oblicze. Rysy surowe, pobrużdżone. Splecione dłonie na blacie biurka.
Oczy zmęczone, lecz czujne. Przenikliwe. On. Kapłan nowego boga o imieniu strach. Prywatny
demon.
Kim był? Jak się nazywał? Nieważne.
Jak mogłem o nim zapomnieć? - pomyślał zdumiony i wstrząśnięty Nataniel. Zgubić w jeziorze
amnezji obraz Człowieka o Grubych Palcach?
Przesunął dłonią po twarzy. Ręka drżała, po plecach spłynęła strużka zimnego potu. Ale
obezwładniający, szalony lęk minął. Mógł wywołać z pamięci upiora i wytrzymać jego spojrzenie.
To było tak cudowne i szokujące zarazem, że pod Natanielem ugięły się kolana. Jego odwieczny
prześladowca patrzył z głębin wspomnień, straszny jako człowiek, nie duch.
Usiadł ciężko na ziemi, nagle oswobodzony z ciemnicy własnego strachu, zbyt zmęczony, rozbity,
szczęśliwy, żeby iść dalej.
Nawet jeśli znów będę musiał stawić mu czoła, nie złamię się, pomyślał. Nie tym razem.
Nie potrafiłby powiedzieć, ile czasu spędził, siedząc na pokrytej suchym igliwiem ziemi,
pogrążony w myślach, próbując poskładać w całość rozbite kawałki wspomnień. Ale w umyśle nie
wyłaniał się żaden spójny obraz. Tkwiła tam tylko szeroka, zmęczona twarz zdetronizowanego
demona.
Ile to trwało? Kilka dni, godzin, a może lat? Nie umiał sobie przypomnieć. Nie sposób policzyć
chwil spędzonych w piekle.
Nawet jeśli to tylko przedsionek piekieł.
Wszystko powróciło nagle, niczym fala przypływu. Znów tam był, znów wiedziony na pokuszenie,
sądzony, poddawany kazni. Widział ziemiste oblicze starego demona, zimne, bezwzględne oczy pod
ciężkimi powiekami, usta rozciągnięte w uśmiechu.
Las wokoło zawirował, rozmył się. Nataniel nie widział już ani pni, ani konarów. Stał się
więzniem innego czasu.
* * *
Obskurny pokój. Surowe, szare ściany. Zimno ciągnie od gołego betonu podłogi. Jedno krzesło,
drugie krzesło, naprzeciw siebie, przedzielone poplamionym, krzywym stołem.
I pogawędka. Takie życzliwe, serdeczne, pokrzepiające słowa, płynące z ust diabła, który
spogląda spod opadających powiek oczami szakala, oczami władcy.
Krótkie, grube palce bębnią po deskach blatu. Szerokie, płaskie paznokcie są starannie przycięte,
ale znaczą je sine smugi brudu, wżarte na stałe w skórę. Gapisz się na nie, na te ręce chłopa, stolarza,
woznicy. Dłonie nawykłe do robienia rzeczy prostych i mocnych. Straszne dłonie. Gorsze chyba niż
oczy, usta, słowa.
Naprzeciw ciebie, jak księżyc nowego światła, unosi się kanciasta, szeroka twarz, którą tylko
idiota mógłby nazwać dobroduszną. I wtedy zdejmuje cię lęk. Okropne, głębokie przerażenie, które
sprawia, że zaczynasz dygotać. Bo pojmujesz nagle, że wszystko przepadło, zginęło. Został tylko on.
Człowiek o krótkich, grubych palcach i rzesze jego braci. Oni są teraz światem, oni są czasem i
porządkiem. Skąd się wzięli? Czy zawsze tu byli? Zastanawiasz się wstrząśnięty, ale nie znasz
odpowiedzi. Jedno jest pewne. Wszystko uległo zmianie, a to, co znałeś, kochałeś i rozumiałeś,
umarło.
Tylko on teraz jest, on istnieje. To jego świat. Królestwo fałszywych obietnic i cedzonych przez
zęby pogróżek.
Rozglądasz się w popłochu po pokoju. Ale nikt nie przybywa na pomoc. W rogu chowa się
Leonidas i jego Trzystu. Uciekają wzrokiem stropieni, przestępują z nogi na nogę, nie wiedząc, co
począć. Słychać skrzypienie rzemieni, chrzęst broni, gdy wycofują się w pośpiechu, sromotnie
podając tyły. Mucjusz Scewola stoi tuż za oparciem krzesła, zasępiony, niepewny. Spaloną dłoń
chowa za plecy, jakby się wstydził. Za nim drepczą nerwowo inni szlachetni bohaterowie Republiki
Rzymskiej, gotowi do natychmiastowej ucieczki. Roland międli w palcach taśmę od swego
bezużytecznego rogu, Ivanhoe przygryza wargę, nawet Robin Hood i Winnetou nie ośmielają się
unieść wzroku.
Już nie są pewni swoich racji, już nie unoszą dumnie głów, nie wypinają piersi, sławiąc własne
bohaterstwo. Stają się cisi, mali, zawstydzeni niepotrzebnym heroizmem, żałosnymi ideami. Pod
ciężkim spojrzeniem Człowieka o Grubych Palcach rozsypują się w pył, proch ze starych,
zbutwiałych stronic.
Powoli, z namaszczeniem obraca w dłoniach papierosa. Migają aureole brudu za płaskimi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]