download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Anne McCaffrey JeĹşdĹşcy smokĂłw z Pern 5. Smoczy spiewak
- Baniewicz ElĹźbieta Anna Dymna. Ona to ja
- wino kiwi
- Gordon_Lucy_ _Kochankowie_z_Wiecznego_Miasta
- Christie Agatha Tajemnica reztdencji Chimneys
- Carlisle Susan Lekarz z wielkiego miasta
- Ortolon Julie Prawie
- McKinnon K. C Swiece na Bay Street
- Hogan, James P Voyage from Yesteryear
- Anne McCaffrey Crystal 2 Killashandra
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lovejb.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie był pastuchem, choć przywiódł drugiego muła.
Bażant, głupku zamachał łokciami grubas. Potem postukał się po sa-
kiewce. Złoty, rozumiesz? Zło-ty ba-żant. Nauczylibyście się w końcu ludzkiej
mowy. Widzę, że nic nie rozumiesz.
To zle widzicie. Rozumiem. Znam staromowÄ™, a irbijski od niej siÄ™ wywo-
dzi.
Ha. Jezdziec milczał przez chwilę. No proszę. Poliglota.
Za to depholskiego nie znam wyznał szczerze Debren. I pewności nie
mam, czy dobrze trafiliście. To zwierzę, obok nazwy na szyldzie namalowane,
równie dobrze może być rudym cietrzewiem, indorem anvaskim albo. . . Bo ja
wiem?
Nie zawracaj mi głowy, człowieku zniecierpliwił się rumianogęby Irbij-
czyk. Z pola walki tu przygnałem, czasu nie mam na prześmiechy. Wina aby
Å‚yknÄ™ i w drogÄ™ ruszam.
Co się stało? spoważniał Debren. Chyba nie. . . nie powstanie?
Bunt, chciałeś powiedzieć poprawił chłodno grubas i zsiadł z muła.
Daruję ci tę omyłkę, bo staromowa to jednak nie irbijski, więc przyjmuję, żeś po
prostu błąd językowy popełnił. Unikaj takich jednak na przyszłość.
Wybaczcie.
Wybaczam. Popilnuj moich mułów, jak już tu siedzisz i bąki zbijasz.
Zgaduję, że bunt nie wybuchł. Można wiedzieć. . .
Nie można było wiedzieć, ponieważ gruby wpadł do karczmy, głośno doma-
gając się wina. Ktoś zatrzasnął drzwi i Debren został sam na sam z dwoma znu-
dzonymi mułami. Nie wyglądały na zajeżdżone z pośpiechu, co dobrze wróżyło.
Bunt, który tutejsi nazwaliby powstaniem, najwyrazniej nie wybuchł i istniało
duże prawdopodobieństwo, że spózniona barka dowlecze się jutro do przystani
jeszcze jako barka, a nie rzeczny okręt pomocniczy niepodległego Depholu.
Zabił czternaście komarów i przymierzał się do piętnastego, kiedy gruby gier-
mek zjawił się ponownie na ganku.
Za takie siuśki płacić nie będę! przekrzyknął jazgot karczmarzowej.
A w ogóle to zamilcz lepiej, babo niewdzięczna! My z panem moim pierś za was
nadstawiamy, z potworami się potykamy! I taka wdzięczność nas spotyka! Kutwy
depholskie, dusigrosze! %7łegnam! Noga moja więcej tu nie postanie!
Trzasnął drzwiami, zszedł na dół, zaczął odwiązywać uzdę od belki.
Wypadałoby zapłacić powiedział od niechcenia Debren.
Nie ucz mnie, mądralo. Nie po to król nasz nieboszczyk krew przelewał i tę
smrodliwą prowincję pod swe berło przyjmował, żeby teraz porządny Irbijczyk
musiał ostatnią koszulę pazernym tubylcom oddawać.
161
Pewnie nie zgodził się magun. Ale też wiele tej krwi monarcha nie
naprzelewał. Może trochę z księżniczki Zdelajdy, co mu w posagu Dephol wnio-
sła, choć i to wątpliwe, bo młódka z niej już wówczas nie była.
Jak śmiesz komentować politykę dynastyczną naszego tragicznie zmarłego
króla? Cholera, gdybym się tak nie spieszył, to wziąłbym cię za kark i zawlókł
do komendy garnizonu. Wdrapał się na siodło, postękując pod ciężarem brzu-
cha. A, co mi tam,.. Chodz no tu, obwiesiu. I tak chyba muszÄ™ na zamek zaje-
chać, to cię śledczym podrzucę. Mają tam pewnie tłumaczy, co to psie szczekanie
tubylców rozumieją, a ja muszę koniecznie języka zasięgnąć.
Może ja wam pomogę? zapytał Debren, nie ruszając się z ławki.
Gorąco dzisiaj, łazić się nie chce. A przy zamku fosa jest, w niej komary od żab
większe. O szubienicy nie wspominając. To kraj niewdzięczników, więc pewnie
nie zdjęli tego trupa, com go przedwczoraj widział. A już wtedy cuchnął tak, że
nos wykrzywiało. Przykład dawał, jak buntownicy kończą.
No, nie wiem. . . Czarownika, co tu na stancji stanął, pewnie nie widziałeś?
Czarownika?
Ponoć zatrzymał się tu jeden z tych bezczelnych wydrwigroszy. Szukam
go. Mój pan potrzebuje. . . hmm. . . powiedzmy, że medyka potrzebuje. Na czarach
siÄ™ znajÄ…cego.
Ktoś został ranny? Debren zapomniał o samoobronie i jakiś komar
dziabnął go w kark. Może lepiej poszukać zwykłego lekarza? Nie brak ich
tu i są całkiem. . .
Zwykły lekarz nie jest nam potrzebny uciął giermek. Pan mój domaga
się stanowczo, by dostarczyć mu szybko czarnoksiężnika, a najlepiej maguna. Bo
przypadek nieko. . . niekon. . . no, niezwykły jest i syntezy wymaga.
Analizy.
Co? Grubas zmarszczył brwi. Ty mi tu nie świntusz, dobrze? Tfu,
plugawce depholskie! Lizać mu się zachciało, patrzcie go. Wam się tu chyba
wszystko z tą ohydą kojarzy: człek o poważnych problemach prawi, a ten mu
o miłości anali. . . Tfu, ohyda! Nic dziwnego, żeście niepodległość w łóżku stra-
cili, z krwią Zdelajdy, a nie w polu, jak Bóg przykazał. Chyba cię jednak do ko-
mendantury. . . Hej, a cóż to? Złaz z tego muła, obwiesiu!
Jedzmy powiedział spokojnie Debren. Masz robotę dla maguna, a ja
nie mam gotówki. Nie traćmy czasu. Niektóre analizy wymagają go sporo, a jutro
odpływa moja barka. No, nie gap się tak. Szukałeś maguna, więc znalazłeś.
* * *
Za rogatkami zjechali z grobli. Miała z pięć stóp wysokości, a i tak widok
z niej roztaczał się jak z zamkowej wieży, którą po to stawiają, by na całą okolicę
162
dało się patrzeć z góry. Okolica była płaska jak tafla jeziora, a teraz także do je-
ziora coraz bardziej podobna. Bujne łąki z wysoką trawą przypominały moczary
pokryte zielonym dywanem rzęsy, wiele pól tonęło w błocie, a w rowie melio-
racyjnym ryczała rozpaczliwie jedna ze sławnych wysokomlecznych krów rasy
depholskiej, która próbowała przejść na mniej podtopione pastwisko i ugrzęzła
w błocie.
Debren jechał za grubym giermkiem i rozglądał się, szukając dziury w wałach.
Sam póznowiosenny przybór Wody w rzece Nirha nie tłumaczył tak katastrofalnej
powodzi. Rozglądał się też za tłumem ludzi łatających wyrwę czy przynajmniej
ciągnących z wozami, łopatami i faszyną gdzieś, gdzie doszło do nieszczęścia.
Bo nieszczęście się zdarzyło, bez dwóch zdań. Jak okiem sięgnąć, pod wodą gni-
ły dziesiątki łanów zbóż i warzyw, świeciły pustką łąki, pełne zazwyczaj bydła,
a w nieckach terenu komary mnożyły się radośnie i w sposób niepohamowany.
Latu musiało przynieść falę malarii, a jesień głód.
Mlaszcząc kopytami w czarnym błocku, minęli pierwszy z szeregu wiatraków.
Na starej kamiennej podmurówce wymazano pomarańczową farbą po irbijsku ha-
sło: Dobra Irbijczyk to matrfa Irbijczyk , które ktoś skomentował na czarno:
Martfy Irbijczyk to dziesienciu martfych tóbylcuf. I naócz się pisatś w mowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]