download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Gould_Judith_ _Po_kres_czasu
- Chalker Jack L W śÂšwiecie Studni 2 WyjśÂ›cie (pdf)
- Boris Vian Piana zśÂ‚udześÂ„
- 1106. Way Margaret Tajemnicza nieznajoma
- Tolkien J.R.R. Silmarillion
- Christie Agata Trzynascie Zagadek
- Roberts Nora Ostatni wiraśź
- Antologia Wielka ksiega science fiction. Tom 1
- William R. Forstchen Academy 02 Article 23 (BD) (v1.0) (lit)
- Superpamić™ć‡
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vonharden.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pogląd na świat z roku 802701. Teoria moja mo\e być błędna, ze względu na ograniczenie
ludzkiego rozumu, ale tak się owe rzeczy przedstawiały, i tak je z kolei wam przedstawiam.
Po znojach, wzruszeniach i okropnościach minionych dni, mimo smutku, jaki
odczuwałem, owo miejsce, spokojny widok i ciepłe światło słoneczne prawdziwie mi się
uśmiechały. Byłem bardzo zmęczony i senny, a wkrótce moje teoretyzowanie przemieniło się
w drzemkę. Schwytawszy ju\ raz siebie na spaniu, uległem senności i poło\ywszy się na
murawie, za\yłem snu długiego i pokrzepiającego.
Przebudziłem się na krótko przed zachodem słońca. Czułem ju\ teraz, \e nie dam się
pochwycić Morlokom we śnie; wstałem, przeciągnąłem się i poszedłem ku białemu sfinksowi.
W jednej ręce miałem maczugę, drugą trzymałem na zapałkach w kieszeni.
Teraz spotkała mnie rzecz najmniej oczekiwana. Gdym zbli\ał się do piedestału sfinksa,
dostrzegłem, \e wejście do niego stoi otworem. Brązowe drzwi opuszczone były w dół.
Zatrzymałem się na chwilę, wahając się, czy wejść do środka. Wewnątrz znajdowało się
małe pomieszczenie, a w kącie, na wzniesieniu, stał mój wehikuł czasu. Dzwignie miałem w
kieszeni. Tak więc po wszystkich moich planach oblegania białego sfinksa, obmyślanych z
takim wysiłkiem - nastąpiła oto dobrowolna kapitulacja! Odrzuciłem odłamany kawał stali
\ałując, \e na nic mi się ju\ nie przyda.
A kiedym znalazł się u wejścia, przyszła mi do głowy nagła myśl. Przejrzałem bowiem
nagle zamiary Morloków! Powstrzymując uśmiech radości wszedłem przez brązową bramę do
wnętrza i stanąłem przy wehikule czasu. Z podziwem zobaczyłem, \e był wyczyszczony i
nasmarowany oliwą. Przypuszczałem przedtem, \e Morlokowie rozebrali go na części starając
się na chybił trafił poznać jego przeznaczenie. Gdy tak stałem i oglądałem wehikuł znajdując
przyjemność w samym ju\ dotykaniu machiny, stało się to, co przewidywałem. Brązowe
tablice zasunęły się nagle i zamknęły z łoskotem wyjście z piedestału. Znalazłem się w
ciemnościach - złapany w zasadzkę. Był to podstęp Morloków. Uśmiechnąłem się tylko
wesoło. Posłyszałem ich szmery i śmiechy... ju\ się do mnie zbli\ali.
Z zupełnym spokojem spróbowałem zapalić zapałkę. Wystarczyło tylko przymocować
dzwignie i mogłem ju\ zniknąć jak duch. Lecz nie zwróciłem uwagi na jedno - \e był to
obrzydliwy rodzaj zapałek, które zapalają się tylko przy potarciu o pudełko. Mo\ecie więc
wyobrazić sobie, jak prędko prysnął mój spokój. Małe bestie były tu\ obok; oto jeden ju\ mnie
dotknął. Zacząłem machać dzwigniami na oślep i podczas tej operacji właziłem na siodło.
Uczułem na sobie jedną rękę, potem drugą. Musiałem bronić dzwigni przed uporczywymi
palcami i namacać zarazem miejsca, gdzie miałem je dopasować. W pewnej chwili omal nie
wypadły mi z rąk. Gdy mi się jedna wysunęła na podłogę, musiałem walić na oślep w
ciemnościach słyszałem, jak zatrzeszczał łeb Morloka by ją odzyskać. Tym razem, sądzę,
dzieliła nas mniejsza odległość ni\ podczas walki w lesie, ten Morlok bowiem mocował się ju\
ze mnÄ….
Wreszcie osadziłem ową dzwignię i wprawiłem machinę w ruch. Ręce, które mnie
chwytały, nagle opadły. Ciemność zniknęła mi sprzed oczu. Znalazłem się w tym samym
szarym świetle i w tym samym zgiełku, które opisałem poprzednio.
Rozdział XI
Mówiłem wam ju\ o odurzeniu i mdłościach, jakie towarzyszą podró\y w czasie. W
drodze powrotnej nie siedziałem ju\ w siodle jak nale\y, tylko przycupnąłem niepewnie na
boku. Przez czas, którego określić nie zdołam, byłem jakby przykuty do machiny, która
chwiała się i wirowała w biegu. Było mi wszystko jedno, dokąd jadę, a gdy nareszcie
przemogłem się, by spojrzeć na tarcze zegarów, zdziwiłem się, \e tak ju\ daleko zajechałem.
Jedna tarcza pokazuje dnie, inna tysiące dni, inna miliony i wreszcie tysiące milionów. I oto,
zamiast przesunąć dzwignie w odwrotnym kierunku, posunąłem je naprzód, a gdy spojrzałem
na wskazówki, zauwa\yłem, \e ta, która pokazuje tysiące, biegnie w przyszłość tak szybko, jak
wskazówka sekundnika w zegarku.
Gdy się tak posuwałem naprzód, szczególna zmiana zapanowała wśród otaczających mnie
zjawisk. Falująca szarzyzna ściemniała i chocia\ pędziłem dalej jak szalony, świadczące o
malejącej szybkości migotanie przemijających dni i nocy stawało się z wolna coraz
wyrazniejsze. Z początku wprawiło mnie to w du\y kłopot. Zmiany kolejne dnia i nocy
przechodziły coraz powolniej, podobnie te\ zwalniał się bieg słońca po sklepieniu niebios, w
końcu zdawało się to trwać wieki i nad ziemią zapanował półmrok przerywany niekiedy
blaskiem lecącej komety. Pręga światła wskazująca bieg słońca znikła ju\ dawno, słońce
bowiem przestało zachodzić: podnosiło się tylko i opadało na zachodzie, a z ka\dym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]