download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Krawczuk Aleksander Ostatnia olimpiada
- Aleksander Krawczuk Ostatnia olimpiada
- Harris Thomas 1. Czerwony Smok
- 078 Czerwone Ćwieki
- Raja Yoga by Swami Vivekananda
- Cykl Gwiezdne Wojny MśÂ‚odzi Rycerze Jedi (04) Miecze śÂ›wietlne (M) Kevin J.Anderson & Rebecca Moesta
- Miller Henry Zwrotnik Raka 01 Zwrotnik Raka
- Carroll_Jonathan_ _BiaśÂ‚e_JabśÂ‚ka_01_ _BiaśÂ‚e_jabśÂ‚ka
- Crymsyn Hart Immortal Desires (pdf)
- Husserl, Edmund Idea Fenomenologii
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotocafe.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kolegów.
* * *
Wik szedł do celi, nie wiedząc, jak w ciemnościach ma się poruszyć. Chciał usiąść, a nie
wiedział, czy jest w celi jakie krzesełko czy ławka. Powoli zaczął posuwać się od drzwi ku
wnętrzu celi, macając przed sobą obu rękami. Odór w celi przyprawił go o mdłości. Nagle
potknął się o coś i upadł na tapczan, na którym ktoś się poruszył.
Kto tam? usłyszał Wik w ciemnościach. Potem jakiś zirytowany głos zaczął
dobywać się z tapczanu.
O szóstej psie cholery człowieka budzą i już spać nie wolno, po nocach zaś
sprowadzają hołotę z całego świata tak, że oka zmrużyć nie można. Hotel, czy co do diabła?
klÄ…Å‚ nieznajomy.
Wik stał, nie widząc, w którym kierunku ma iść. Nagle oślepił do błysk zapałki.
Nieznajomy zapalił ogarek świecy i badawczo patrzył na Wika, po chwili zmieniając już
poirytowany ton, rzekł:
Aaa, sąsiad, towarzysz niedoli i to wcale niezle wyglądający... Nareszcie możliwy
kompan. Przepraszam za powitanie, ale rozumie pan, rozmaitą hołotę po nocy tu wprowadzają i
wyprowadzają, to człowiek oczywiście traci równowagę& Pana co najmniej przepraszam,
dobrze, że pana tu umieścili, człowiekowi nie będzie tak diabelnie nudno, dotychczas albo sam
siedziałem, albo takiego chama tu wpakowali, że słowa do niego człowiek nie odważył się
przemówić, rozumie pan, takiego zawszonego chama.. Przecież to rozpacz.
Nieznajomy wstał z tapczanu, podszedł do Wika, wyciągnął do niego rękę:
Nazywam siÄ™ Salomon Tutnik podobno jestem agitatorem komunistycznym i
niebezpiecznym bolszewikiem, tak przynajmniej twierdzi prokurator ja twierdzÄ™ co innego.
Wskutek tej rozbieżności zdań siedzę już pięć miesięcy, obiecali mi, że będę tak długo siedział,
dopóki nie uzgodnimy zapatrywań...
Wik odruchowo dotknął wyciągniętej dłoni. Tutnik trzepał dalej z wybitnie semickim
akcentem:
Widzę, że pan zupełnie żadnych nie posiada rzeczy. To zle, bardzo zle. Z
przynoszeniem tutaj bielizny i rzeczy z domu robiÄ… na tym oddziale dla niebezpiecznych
trudności, lepiej było wziąć je zaraz ze sobą... byliby pozwolili je wziąć do celi... O, widzi pan, ja
mam wcale porządną walizeczkę, nawet neseser. Pan widocznie zapomniał, a może odebrali, co?
Zapomniałem, w chwili aresztowania nie zastanawiałem się nad tym.
Uuu, to zle, bardzo zle. Należy pan do rzędu ludzi, którzy mają takie chwile, w których
nie zastanawiają się. To zle, to bardzo zle. Ja jestem szczęśliwy, bo nigdy takich chwil nie mam.
Ja we dnie i w nocy zastanawiam siÄ™ nad wszystkim, dlatego nie mam niespodzianek.
Wik nie wiedział, w jaki sposób uwolnić się od potopu słów rozkrzyczanego semity.
Tymczasem Tutnik zaczął pouczać Skarskiego o regulaminie więziennym, który, jego zdaniem,
byłby znakomity dla zakładu tresury psów, ale nie dla więzienia śledczego. Zdaniem Tutnika, w
dzisiejszych czasach więzienie śledcze nikomu ujmy nie przynosi, bo pięćdziesiąt procent ludzi
tu umieszczonych jest niewinnych i opuści zakład bez skazy na honorze.
Widząc bezradność Skarskiego, Tutnik dopomógł swemu towarzyszowi rozstawić żelazne
łóżko, przytwierdzone na ruchomych zawiasach do ściany.
Wik za wszelką cenę chciał, by towarzysz zamilkł. Każde słowo rozkrzyczanego %7łyda
uderzało go jak ostry młoteczek w obolały mózg. %7łyd nie ustępował. Obiecywał Wikowi, że jutro
ułatwi mu wysłanie korespondencji z więzienia do domu lub do towarzyszy i nabycie
papierosów.
Wik czuł się bezbronny wobec ataku rozmowności. Mimo wstrętu, jaki budził w nim
widok więziennej pościeli, Wik położył się na łóżku, udając, że śpi.
Czyste musi pan mieć sumienie jak baranek, jeśli pan tak prędko zasypia rzekł
zjadliwie sąsiad i zgasił ogarek świecy.
Wik wsłuchiwał się w miarowy krok strażnika na korytarzu. Myśli jego starały się
usilnie rozwiązać pytanie, co też teraz dzieje się w domu?...
XII
ZEZNANIA W PROKURATURZE
W myśl obowiązującego regulaminu więziennego, Wika zbudzono o szóstej, potem
musiał sam zaścielić łóżko, zatrzasnąć je ku ścianie. Tutnik klął psie porządki, reakcyjne
budzenie już o godzinie szóstej, burżuazyjne nawyczki ścielenia łóżek, poczym wszystko
razem ochrzcił mianem chamstwa i wstecznictwa.
Wik zmarzł w nocy porządnie, rano marzył o szklance gorącej herbaty, tymczasem o
godzinie siódmej wniesiono do jego celi dwie miski jakiegoś brunatnego płynu, jakby wody po
upraniu brudnych ścierek., Obok miski położono kawałek chleba. Wik nie zdobył się na tyle
odwagi, by przełknąć brudny gorący płyn. Tutnik klął zupę, ale wypróżnił całą miskę z wilczym
apetytem, po chwili dopiero odezwał się do Wika:
Panie, na ile lat zamknąłby sędzia tego kucharza, gdyby raz w życiu musiał jego zupę
wypić najmniej na rok, co?
Trudno, więzienie nie restauracja... spokojnie odpowiedział Skarski.
Niech pan uważa, bo przez taką filozofię może pan z głodu umrzeć rzucił cierpką
uwagÄ™ Tutnik.
Rozmowa między obu więzniami nie kleiła się. Zniechęcony do towarzystwa Tutnik
mierzył szybkimi krokami celę, co chwila wspinał się na zydel i przez okno wyglądał na
podwórze więzienne. Wik siedział pogrążony w swoich smutnych myślach. O godzinie dziesiątej
usłyszał Skarski, że ktoś dobiera klucz do celi. Po chwili stanął w drzwiach klucznik, a za nim
konwojent więzienny.
Pana Wiktora Skarskiego wzywa prokurator krótko zawiadomił klucznik.
Wika wyprowadzono na podwórze więzienne, po czym umieszczono go wraz kilku
innymi więzniami w karetce, której drzwi dokładnie zamknięto. Za pół godziny znalazł się Wik
w pałacu Paca. Widząc schody i westybul sądowy zawalony publicznością, Wik podniósł wysoko
kołnierz, palta, tak aby w nim schować twarz, kapelusz nacisnął głęboko na oczy, bał się
bowiem, że w tym mrowisku może spotkać kogoś znajomego. Gorące wypieki paliły mu twarz,
szedł jak po rozpalonej blasze.
Panie, nie tak prędko! upominał go konwojent, nie mogąc za więzniem nadążyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]