download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Harris Thomas 1. Czerwony Smok
- Błażejowski Aleksander Czerwony blazen
- Lorie O'Clare Lunewulf 06 Full Moon Rising
- D. Pedro I Isabel Lustosa
- Anne Rainey [Cape May 02] What She Craves (pdf)
- Inne AniośÂ‚y Czas Odwetu Lili St Crow
- Analiza i prezentacja danych w Microsoft Excel Vademecum Walkenbacha andaex
- Ebook Zywoty Arcybiskupow Gnieznienskich Iii Netpress Digital
- Heinlein, Robert A Methuselah's Children
- Gina B. Nahai Pawi krzyk
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lovejb.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A więc dlatego kazał Topalowi mnie zabić! mruknął Conan przyklękając przy wojowniku,
który, jak ocenił doświadczonym okiem, był umierający. Olmec nie jest tak szalony, jak
myślałem.
Macające palce Tuchotla zacisnęły się na ręce Conana. W zimnym, pozbawionym miłości,
odpychającym świecie Tecuhltlan jego podziw i szacunek dla przybyszów z dalekiego świata
tworzyły ciepłą oazę człowieczeństwa, obdarzając go ludzkimi cechami, jakich zupełnie brakowało
jego współplemieńcom, przepełnionym jedynie nienawiścią, żądzą zemsty i sadystycznym
okrucieństwem.
Chciałem mu przeszkodzić wyrzęził Techotl. Pieniste bańki krwi pojawiły się na jego
wargach. Ale powalił mnie. Myślał, że mnie zabił, ale poczołgałem się dalej& Na Seta, jak długo
pełzłem& ! Strzeż się, Conanie, gdy będziesz wracał! Olmec może przygotować zasadzkę! Zabij go!
To bestia& Wez ValeriÄ™ i uchodz! Nie obawiaj siÄ™ drogi przez puszczÄ™. Olmec i Tascela nie
powiedzieli ci prawdy o smokach. Pozabijały się nawzajem wiele lat temu, został tylko najsilniejszy.
Od wielu lat był tylko ten jeden& Skoro go zabiliście, nic wam już w puszczy nie zagraża. Smok był
bogiem, któremu Olmec oddawał cześć. Składał mu ofiary z ludzi, starców lub dzieci& związanych
rzucano z murów& Pospieszaj! Olmec zabrał Valerię do komnaty&
Głowa Techotla opadła na bok umarł.
Conan zerwał się. Oczy płonęły mu jak węgle. Tego więc chciał Olmec, posłużywszy się
przybyszami przy zniszczeniu swych nieprzyjaciół! Można się było domyślić, że coś takiego lęgnie
się w głowie czarnobrodego degenerata.
Cymmerianin ruszył szybko w kierunku Tecuhltli, na nic nie zważając. Przeliczył w myślach szeregi
niedawnych sprzymierzeńców. Tylko dwudziestu jeden Tecuhltlan, wliczając Olmeca, przeżyło
straszliwą bitwę w Sali Tronowej. Od tej pory zginęło trzech. Pozostało osiemnastu. Rozwścieczony
Conan czuł się na siłach stawić czoła całemu klanowi. Jednak wrodzona mu przebiegłość nabyta
przez bytujących w dziczy przodków, pohamowała szaloną wściekłość. Pamiętał ostrzeżenie
Techotla przed zasadzką. Całkiem możliwe, że książę mógł coś takiego przygotować na wypadek,
gdyby Topal nie zdołał wykonać jego rozkazu. Olmec z pewnością spodziewa się, że Conan będzie
wracał tą samą drogą, którą szedł do Xotalanc.
Cymmerianin spojrzał przez świetlik, pod którym przechodził i dostrzegł przyćmiony blask
gwiazd. Jeszcze nie zaczęły blednąc do świtu było daleko. Nocne wydarzenia przebiegły w
stosunkowo krótkim czasie. Barbarzyńca skręcił w bok i zszedł krętymi schodami na niższe piętro.
Nie wiedział, gdzie na tym poziomie można znalezć bramę wiodącą do Tecuhltli i nie miał pojęcia,
jak sforsuje zamki. Był przekonany, że wszystkie drzwi będą zamknięte i zaryglowane, jeżeli nie z
innej przyczyny, to z nabytego przez pół wieku przyzwyczajenia. Nie miał jednak innego wyjścia:
musiał próbować.
Zciskając w garści miecz spieszył bezgłośnie przez labirynt zielono oświetlonych lub ciemnych
pokoi i sal. Czuł, że znajduje się blisko Tecuhltli, gdy nagle jakiś odgłos zatrzymał go w miejscu.
Rozpoznał co to było jakaś ludzka istota próbowała krzyczeć przez dławiący knebel. Głos
dobiegał gdzieś z przodu. W śmiertelnie cichych komnatach nawet stłumiony dzwięk rozchodził się
daleko.
Conan skręcił i zaczął szukać zródła powtarzających się krzyków.
Wreszcie zajrzawszy w uchylone drzwi zobaczył upiorną scenę. W pokoju do którego zaglądał
leżała na podłodze żelazna rama a do niej przywiązano rozkrzyżowanego olbrzyma. Jego głowa
spoczywała na łożu z żelaznych kolców o końcach czerwonych już od krwi płynącej z poranionej
skóry. Wymyślne jarzmo otaczało głowę nieszczęśnika w taki sposób, że skórzana opaska nie
chroniła przed kolcami. Ta uprząż łączyła się przez cienki łańcuch z mechanizmem utrzymującym
olbrzymią, żelazną kulę zawieszoną nad owłosioną piersią więznia. Tak długo, jak długo mężczyzna
pozostawał bez ruchu, żelazna kula wisiała nieruchomo, lecz kiedy ból wywołany przez żelazne
kolce zmuszał go do uniesienia głowy, bryła żelastwa opuszczała się o następne kilka cali. Po chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]