download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- 400. Harlequin Romance Donald Robyn Talizman szczęścia(1)
- 0443. Merritt Jackie Wróşba
- Lori Wilde Szczęśliwy przypadek
- GR505. Merritt Jackie Osaczona
- Braun Gałkowska Maria Psychologia domowa. Małżeństwo dzieci rodzina
- 036 Romantyczne podróśźe Mansell Joanna Sekrety toskaśÂ„skiej nocy
- Guzek_Maciej_ _Trzeci_śÂšwiat
- M339. (Duo) McArthur Fiona Niebezpieczna wyprawa
- Laurie King Mary Russel 06 Justice Hall (v1.0) [lit]
- fr 22
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- blox.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardzo szczęśliwy".
Dziennik, zgodnie z zaleceniem psychologa, prowadził, by wyładować gniew i żal
po tej historii w pracy. Ale on i tak pisał tylko o dziecku, którego Miranda nie chciała
urodzić. Pisał o rozpaczy, bólu, potem coraz więcej o tym, jak by to mogło być...
- Nie, nie mam dzieci.
- NaprawdÄ™?!
Chyba trudno jej było w to uwierzyć. No tak, przecież przed chwilą udzielał jej
dobrych rad.
- Spędzam dużo czasu z Rileyem i Jillian.
- Bardzo sympatyczne dzieci.
- Tak. Moim zdaniem bardzo udane... - powiedział, choć myślami nadal był gdzie
indziej. Ze swoim dzieckiem.
- Jake?
Przełknął. I szybko spytał:
- A gdzie jest teraz twój synek?
- W Burlington, razem z ojcem i babcią, to znaczy moją teściową. Pojechał tam po
raz pierwszy po kilku miesiącach. Miał być kilka dni, a zrobił się z tego cały tydzień.
Nawet dłużej.
R
L
T
Aha. Czyli najprawdopodobniej walka z byłym mężem o prawo do opieki nad
dzieckiem.
- Rozmawiałaś z nim wtedy przez telefon?
- Tak. Był wystraszony. Bardzo za mną tęskni.
- Powiedziałaś, że miał być u ojca tylko kilka dni.
- Tak ustaliliśmy. Cabot miał spędzić jeden weekend z ojcem i babcią nad jeziorem
Champlain. Potem miał być ze mną.
- Ale warunki umowy nagle uległy zmianie, czy tak?
Caro przymknęła oczy. Spod powiek znów popłynęły łzy.
- Niestety. Powinnam była to przewidzieć. Truman zawsze potrafi postawić na
swoim. Zeszłej soboty miałam odebrać synka, ale Truman nie przyjechał z nim tam,
gdzie się umówiliśmy. Zadzwoniłam i wtedy dowiedziałam się o tej zmianie w planach.
- Ale na pewno niebawem go zobaczysz, Caro. Może nawet już jutro wieczorem. A
najpózniej pojutrze.
- Nie wierzę. Przecież drogi będą nieprzejezdne przez wiele dni. Poza tym nie
wiadomo, kiedy mój samochód zostanie naprawiony.
- Wszystko będzie dobrze. W razie konieczności sam cię zawiozę do synka.
Jake nie rzucał słów na wiatr. Dlatego stosunkowo rzadko coś komuś przyrzekał.
Dopiero wtedy, kiedy miał pewność, że będzie w stanie dotrzymać obietnicy.
- Ty? Ale dlaczego?
- Ponieważ chodzi o dziecko. A każde dziecko potrzebuje... potrzebuje...
Nie, nie był w stanie dokończyć. To dziecko, synek Caro, potrzebuje tego, co
dziecku Jake'a zostało odebrane. Potrzebuje matki i jej miłości.
A tak w ogóle to sam w końcu nie wiedział, dlaczego wyskoczył z tą propozycją.
Caro cofnęła się o pół kroku i wlepiła w niego oczy. W blasku ognia ślady łez na
policzkach były doskonale widoczne. Otarł je, tak jak potrafił, cały czas patrząc Caro
prosto w oczy. A potem na moment przyłożył ciepłą dłoń do jej policzka.
Wtedy usłyszał:
- Jesteś bardzo dobrym człowiekiem, Jake.
R
L
T
Te słowa były jak balsam na ranę, która nadal się jątrzyła. Słowa wypowiedziane
przez kobietę, która tak bardzo na niego działała. Była piękna, a on od dawna żył w celi-
bacie. Czyli chemia... Oj, nie. Nie tylko. Tęsknota, pragnienie... Nie umiał tego nazwać.
Schylił głowę. Oczywiście, że pragnął czegoś więcej niż tylko pocałunku. Ale był
też świadomy, że już pocałunek byłby głupotą, a co dopiero coś więcej". Lepiej więc
odmówić sobie wszystkiego.
Wargi Jake'a musnęły czoło Caro.
Nie sprawiała wrażenia zawiedzionej czy urażonej. Po prostu się uśmiechnęła.
- Jake, będziesz kiedyś wspaniałym ojcem.
Jakby wpakowała mu kulę prosto w serce. Błyskawicznie się cofnął.
- Jake?
Nie odpowiedział. Nie był w stanie nawet na nią spojrzeć. Szybko odwrócił się i
wyszedł z pokoju.
Jeszcze przez długi czas po wyjściu Jake'a Caro nie ruszała się z miejsca. Stała
nieruchomo, obejmując się ramionami i czekając, aż krew przestanie pulsować w skro-
niach. Drżała. Nie z zimna, przecież w pokoju było już ciepło. Ogień trzaskał w komin-
ku, a ona była rozdygotana.
Z Jake'em też coś było nie tak, skoro tak nagle wyszedł z tego pokoju. Właściwie
uciekł...
Powiedziała Jake'owi, że jest dobrym człowiekiem. Mówiła to szczerze. Bo taki
właśnie był. Pod ponurą powłoką, niewątpliwie porządnie poobijaną przez życie, kryje
się naprawdę dobry człowiek. Ale niestety nawet dobrzy ludzie mogą stanowić problem.
Z kolei zły mężczyzna w sprzyjających okolicznościach może wydać się aniołem.
Zły człowiek. Truman. Wystarczy przypomnieć sobie ich ostatnią rozmowę przez
telefon.
Od czego zaczÄ…Å‚? Od stwierdzenia:
- Ty i ja stanowimy jedność, Caroline. Potrzebujesz mnie.
- Nie potrzebujÄ™ nikogo!
- Potrzebujesz. Jesteś zbyt delikatna, żeby być sama. %7łeby sama wychowywać na-
szego syna.
R
L
T
- Chwileczkę! A o co ci dokładnie chodzi?
Była przerażona. Sądziła przecież, że jest już poza zasięgiem jego manipulacji. %7łe
jest na dobrej drodze do zbudowania nowego życia, gdzie będzie zawsze miło, serdecz-
nie, szczerze. W takiej właśnie atmosferze powinien rosnąć jej synek.
- Nie życzę sobie, żeby mojego syna wychowywała smutna, znerwicowana, sa-
motna matka. Dlatego masz wrócić tutaj, jeszcze przed świętami. Nikt oprócz mojej
matki nie wie, że jesteśmy w separacji.
- A jeśli... jeśli nie wrócę?
- Wtedy będę zmuszony wystąpić o przyznanie mi prawa do całkowitej opieki nad
naszym synem. Nie dopuszczę, żeby naszego syna wychowywał ktoś o tak rozchwianej
psychice jak twoja.
- Co?! O czym ty w ogóle mówisz?
- Matka zgadza się ze mną całkowicie. Powiedziała, że powinienem też wystąpić o
to, byś miała prawo widywać Cabota tylko w obecności ludzi z opieki społecznej. Przed-
tem, oczywiście, trzeba te sprawy uregulować w sądzie rodzinnym. Chyba że, jak po-
wiedziałem, zdecydujesz się wrócić.
Postawił jej ultimatum. A ona nie ma żadnych szans. Wendellowie są bardzo usto-
sunkowani i nieskończenie bogaci. Ona nie. Nie ma takich znajomości ani takich pienię-
dzy.
Miała wrócić na święta. Z powodu zamieci Truman zgodził się poczekać jeszcze
tydzień. Ani dnia dłużej.
- Wcale mi się nie podoba, Caroline, że będę musiał wstąpić na drogę prawną. Ale
nie mam innego wyjścia. Moi prawnicy przygotowują już odpowiednie dokumenty. Po-
wtarzam, jeśli nie wrócisz tu najdalej za tydzień, sprawa trafi do sądu. Robię to dla two-
jego dobra i dla dobra naszego syna.
- Oczywiście, że przyjadę! Przecież robię wszystko, co w mojej mocy!
- Wierzę, że tak jest. I mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Zrobisz to, co
trzeba.
R
L
T
To, co trzeba. Och Boże, w jej życiu nic nie jest jak trzeba! Bo właśnie teraz, w
najbardziej nieodpowiednim momencie, pewien mężczyzna o imieniu Jake wyraznie
przestaje być jej obojętny!
Zawiązała mocno pasek pożyczonego szlafroka i położyła się do łóżka. Kołdrę
podciągnęła aż pod brodę, próbując nie myśleć o Jake u.
Po trzech godzinach ogień w kominku zgasł, a Caro nadal leżała z szeroko otwar-
tymi oczami, nie czując ani odrobiny senności.
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]