download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Harrison Harry Stalowy szczur 02 Zemsta Stalowego Szczura
- Montgomery Lucy Maud Pat ze srebrnego gaju 02 Pani na srebrnym gaju
- Forgotten Realms Anthology 02 Realms of Infamy
- Anthony, Piers Titanen 02 Die Kinder der Titanen
- Berengaria Brown [Possessive Passions 02] Possess Me [Siren Menage Amour 276] (pdf)
- HT105. Schuler Candace Cykl Dynastia z Hollywood 02 Jeszcze jeden śliczny chłopiec
- Mario Acevedo [Felix Gomez 02] X Rated Blood Suckers (v5.0) (pdf)
- Hill Livingston Grace Bilżej serca 02 Dziewczyna, do której się wraca
- William R. Forstchen Academy 02 Article 23 (BD) (v1.0) (lit)
- Anh Leod [Men of Myth 02] Cherokee's Playmates (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- myszka-misiu.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ludzi i nie tolerującą ich obecności. Od zachodu graniczył z liczącą sto pięćdziesiąt metrów
wysokości ścianą skalną, w niektórych partiach zupełnie pionową, w innych popękaną i pełną
szczelin. Na całej jej długości występowały liczne zamarznięte siklawy, gdzieniegdzie zaś
szeregi sosen, nieprawdopodobnie rosnących na nieprawdopodobnie wąskich półkach
skalnych, a ich zmarznięte, zwisłe gałęzie uginały się pod ciężarem śniegu, padającego od
sześciu miesięcy. Natomiast od wschodu płaskowyż graniczył ni mniej, ni więcej ale ze
stromym, ostro zarysowanym szczytem jeszcze jednego skalnego urwiska, które opadało
pionowo w doliny.
Sam płaskowyż był gładką, idealnie równą, nieprzerwaną połacią śniegu, śniegu, który
na wysokości dwóch tysięcy metrów w promieniach jaskrawego słońca lśnił i skrzył się tak,
że aż boleśnie raził w oczy. Płaskowyż miał chyba z osiemset metrów długości a w
najszerszych miejscach dochodził do stu metrów. Na południowym krańcu wznosił się nagle
łącząc ze skalną ścianą, która w tym miejscu opadała pod łagodnym kątem i kryła się w
ziemi.
Na tym wzniesieniu rozbito dwa namioty, oba białe, mały i duży. Przed małym
namiotem stało rozmawiając dwóch mężczyzn. Wyższy i starszy, w ciężkim płaszczu i
przydymionych okularach, pułkownik Vis, był dowódcą brygady partyzantów, mających bazę
w Sarajewie, młodszy, szczuplejszy, kapitan Vlanović, jego adiutantem. Obaj przyglądali się
rozległemu płaskowyżowi.
- Na pewno są na to łatwiejsze metody, panie pułkowniku - powiedział strapiony
Vlanović.
- Wymień je, Borysie, a je zastosuję. - Sądząc tak z wyglądu, jak z głosu, pułkownik
Vis był człowiekiem nadzwyczaj spokojnym i znającym się na rzeczy. - Owszem, przydałyby
nam się buldożery. Podobnie jak pługi śnieżne. Ale przyznasz, chłopcze, że wjechanie nimi tu
na górę po pionowych ścianach skalnych wymagałoby od kierowców nie lada zręczności. A
poza tym, od czego jest wojsko, jeśli nie od maszerowania.
- Tak jest, panie pułkowniku - odparł służbiście i z powątpiewaniem Vlanović.
Obaj spojrzeli na długi płaskowyż, ciągnący się na północ.
Na północy i dalej, wszędzie dookoła pięły się w bezchmurne wyblakłe błękitne niebo
liczne górskie szczyty, niektóre poszarpane, szpiczaste i posępne, inne zaokrąglone,
zaróżowione i w śnieżnych czapach. Widok był przewspaniały.
Jeszcze wspanialsze widowisko rozgrywało się na samym płaskowyżu. Zwarta
kolumna złożona z tysiąca żołnierzy w mundurach, z których połowa miała szary bawoli
kolor uniformów jugosłowiańskiej armii, a reszta stanowiła zdumiewającą zbieraninę
mundurów z innych krajów, posuwała się w ślimaczym tempie przez dziewiczy śnieg.
Kolumnę tworzyło dwadzieścia żołnierskich rzędów po pięćdziesięciu ludzi, a cała
pięćdziesiątka trzymała się za ręce, z pochylonymi głowami i ramionami z uciążliwą
powolnością brnąc mozolnie przez śnieg. Ich powolny marsz wcale nie dziwił, bo pierwszy
szereg przedzierał się przez śnieg po pas, a na twarzach żołnierzy zaczęły się już pojawiać
pierwsze oznaki wysiłku i zmęczenia. Była to zabójczo ciężka harówka, harówka, która na tej
wysokości dwakroć przyspieszała puls, sprawiając, że człowiek walczył o każdy oddech, nogi
robiły mu się ciężkie jak z ołowiu, a członki darły tak, że tylko dzięki temu, iż bolały,
przekonywał się, że wciąż je ma.
Dotyczyło to nie tylko mężczyzn. Za pierwszymi pięcioma szeregami złożonymi z
żołnierzy w dalszej części kolumny szło prawie tyle samo kobiet i dziewcząt, co mężczyzn,
chociaż wszyscy byli tak mocno okutani przed zimnem i kąśliwymi wiatrami wiejącymi na
tych wysokościach, że nie sposób było odróżnić ich płci. Ostatnie dwa szeregi kolumny
składały się z samych partyzantek, a o morderczym trudzie, który i tak przypadł im w udziale,
świadczył złowieszczo fakt, że nawet one zapadały się po kolana w śnieg.
Był to fantastyczny widok, ale widok bynajmniej nie wyjątkowy podczas wojny w
Jugosławii. Do leżących na nizinach lotnisk, którymi władały niepodzielnie pancerne dywizje
Wehrmachtu, Jugosłowianie nie mieli dostępu i właśnie dlatego partyzanci zbudowali wiele
pasów startowych w górach. Przy tak głębokim śniegu i terenach całkowicie niedostępnych
dla sprzętu mechanicznego nie mieli innego wyjścia.
Pułkownik Vis oderwał wzrok od płaskowyżu i obrócił się w stronę kapitana
Vlanovicia.
- No, Borys, myślisz, chłopcze, że przyjechałeś tu na narty? Zorganizuj kuchnie, żeby
ugotowały jedzenie i zupę. W jeden dzień zużyjemy tygodniowe racje ciepłej strawy i gorącej
zupy.
- Tak jest, panie pułkowniku. - Vlanović zadarł głowę, a potem zdjął zakrywającą mu
uszy futrzaną czapkę, żeby lepiej słyszeć huk odległych wybuchów, które przed chwilą
odezwały się na północy. - A to co, u licha?
- Dzwięk niesie się daleko w naszym czystym górskim powietrzu, co? - rzekł w
zadumie Vis.
- Słucham, panie pułkowniku?
- Słyszysz, chłopcze, odgłosy z bazy messerschmittów w Novo Dervencie, które
dostają wycisk, jakiego nie znały.
- SÅ‚ucham?
Vis westchnął z cierpliwym pobłażaniem.
- Jeszcze zrobię z ciebie kiedyś żołnierza - odparł. - Messerschmitty, Borysie, to
myśliwce, wyposażone w rozliczne paskudne działka i karabiny maszynowe. Co w tej chwili
w Jugosławii stanowi dla nich wymarzony cel?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]