download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Jakub Sprenger, Henryk Instytor Mlot na czarownice
- 2.Brown Sandra Powrót do śźycia
- Bez odwrotu Jana Frey
- 'Resistant Omegas 7 Wesley
- Dz.U.98.21.94
- Colin Forbes Stacja nr.5
- Austen Jane Watsonowie
- F Paul Wilson Repairman Jack 01 Legacies
- The Legacy 7 A Corisi Christmas Ruth Cardello
- Murray_Rothbard Co_rzad_zrobil_z_naszym_pieniadzem
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vonharden.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żywszy głos zapytał:
90
Powiedzcie mi, czy wy siÄ™ nigdy nie boicie?
Czego?
A choćby tych, co leżą po wszystkich polach, lasach i ot tu także, w Za-
wadzie, pod chojarami?
Nastało milczenie. Felicjan i Gabriel spojrzeli po sobie ze zdumieniem, a
następnie oczy ich zwróciły się na towarzysza podróży, ale on widocznie wy-
czerpał się kaszlem i rozmową, albowiem oparł głowę na worku stojącym w
kącie ławki i przymknął powieki. Wychudzona i zmięta jego twarz podobna
była do twarzy nieboszczyka. Przykre i dziwne wrażenie, jakie uczyniły na
chłopcach ostatnie jego słowa rozproszył dopiero świst lokomotywy.
Chory towarzysz widocznie jechał dalej, bo nie poruszył się i nie otworzył
oczu, wysiedli więc bez pożegnania. Na stacji czekały już konie z Zawady. Ale
pokazało się, że stary furman pana Mariana przyjechał z całym rejestrem
sprawunków, a przy tym musiał pilnować furmanek, które przywiozły drze-
wo do fabryki giętych mebli. Z tego powodu oznajmił paniczom, żeby pocze-
kali z godzinkę, ze dwie albo żeby, jak to już nieraz robili, sami powiezli się
do Zawady, on zaś po załatwieniu sprawunków wróci z furami po drzewie.
Paniczom wcale nie śpieszyło się do Zawady, ale po całonocnym kołataniu
się w wagonie jeszcze mniej chciało im się czekać bez końca w nędznym
miasteczku, oznajmili więc, że wolą jechać sami. Jakoż w kwadrans pózniej,
napiwszy siÄ™ herbaty, ruszyli w drogÄ™.
Koło stacji i fabryki było trochę ruchu, ale samo miasteczko, leżące o
wiorstę od stacji, nie rozbudziło się jeszcze całkiem, gdyż godzina była wcze-
sna. Na rynku przejechali koło kilku fur chłopskich, zaprzężonych w chude
konie z torbami uwiązanymi u głów; pod ścianami domostw przesuwały się
tu i ówdzie pojedyncze postacie, gdzieniegdzie otwierano dopiero skrzypiące
drzwi domów i okiennice sklepów. W senną szarość dnia i wilgotne powietrze
wpadał głos sygnaturki uporczywy, ale jakby zmartwiony nędzą lichych
domów i marnością tego życia, do którego budził ociężałą mieścinę.
W ulicy, na którą wjechali z rynku młodzi Nowiccy, pustka była jeszcze
większa i psy poszczekiwały jak na wsi. Minęli ją wkrótce i znalezli się na
gościńcu wiodącym do Zawady. Znieg leżał duży na polach i na drodze, po-
nieważ jednak była odwilż, więc zmiękł i płozy sań sunęły się bez szelestu.
Dzień uczynił się już zupełny, ale mglisty. Z bliska można było widzieć do-
brze drzewa przydrożne, natomiast dal majaczyła jakby przesłonięta muśli-
nem. Miejscami gęstsze tumany wstawały na rozległych, białych polach i
wlokły się ku drodze, długie, leniwe, popychane nie wiedzieć jaką siłą, gdyż
nie było żadnego wiatru. Chwilami zakrywały całkiem okolicę, to znów rzedły
odsłaniając bliższe zadmy śnieżne, zasnute krzaki i polne grusze, śpiące na
dalekich miedzach pod okiścią. Kiedy niekiedy rozlegało się w górze stłumio-
ne, smutne krakanie wron lecÄ…cych stadami od lasu ku miasteczku.
Smutek był jednak nie tylko w tych głosach, ale wszędy w posępnym
świetle dnia, w śnieżnych, milczących rozłogach, we mgle i w duszach chłop-
ców. Wydało im się, że z wrzącego życiem, walką i upojonego nadzieją zwy-
cięstwa otoczenia wysłano ich w jakąś bezkresną krainę odrętwienia i śmier-
ci, która zniemrawi ich, ubezwładni, zmorzy i uśpi. Ale właśnie dlatego ów
przenikliwy smutek zmienił się w taki sam gorzki wewnętrzny protest, z ja-
kim wyjeżdżali z Warszawy, a następnie w taki sam ostry bunt przeciw tym
warunkom, w jakich musieli żyć i przeciw tej konieczności, która ciągnęła
91
ich jak na powrozie tam, dokąd nie chcieli iść. Opanowała ich silniej niż kie-
dykolwiek myśl, która stale tkwiła w ich głowach, że jeśli to wszystko, co się
nazywa dzisiejszym życiem ludzkości i jego światłem przewodnim, nie da się
przewrócić i zdeptać, to lepiej niech przepadnie samo życie. Poza tym zada-
niem istniały w ich pojęciu tylko rzeczy marne lub zmurszałe, równoznaczne
z pleśnią i zgnilizną. Po bezsennie spędzonej nocy wpadli ze zmęczenia jakby
w gorączkę, która potęgowała tę wewnętrzną rozterkę. Próbowali o tym roz-
mawiać, ale im nie szło. Felicjan bowiem powoził z kozła i musiał uważać na
drogę. Nie przeszkadzało mu to jednak szarpać się wewnętrznie i protesto-
wać przeciw wszelkim wiązadłom, które tak unieruchamiają duszę ludzką u
pewnych brzegów, jak łańcuch kotwicy unieruchomia lotną łódz w przystani.
Było zaś to targanie się tym cięższe, że od tych pól zimowych, od tej mgli-
stej przestrzeni, od tej białej pustki, od grusz śpiących na miedzach i od tego
okolnego smutku coś szło i wołało na obu chłopców jakby po imieniu, coś
ogarniało ich jak swoich, coś wchłaniało ich w siebie. Gabriel, który był
wrażliwszy od Felicjana, odczuwał to mistyczne jakieś prawo przynależności
silniej, a nie zdając sobie z niego jasno sprawy walczył z nim jednak uparcie
i męczył się tym więcej oporem. Wreszcie wyczerpał się. Myśli i wrażenia po-
częły mu bezładnie napływać do głowy, drgać, zbiegać i rozbiegać się, mie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]