download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Dale Goldhawk Getting What You Deserve The Adventures of Goldhawk Fights Back (pdf)
- Macromedia Flash 8 Professional Ksiega eksperta
- Sulivan Jane W drodze do Las Vegas
- Baniewicz Elśźbieta Anna Dymna. Ona to ja
- Anderson_Caroline_ _Weekend_w_Szkocji
- James L. Halperin The Truth Machine
- Dz.U.98.21.94
- Inne AniośÂ‚y Czas Odwetu Lili St Crow
- M339. (Duo) McArthur Fiona Niebezpieczna wyprawa
- Ortega y Gasset Jose Bunt Mas Czć™śÂ›ć‡ 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotocafe.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokazywały stojącą tuż obok osobę. Przechodząc przed wylotami rur można było zobaczyć
najpierw niebo, potem siebie, potem fragment krajobrazu z drugiej strony sfinksa, potem
idącą przed tobą osobę i tak dalej. W tej sytuacji było to miejsce bardzo nieciekawe, stojąc
przed wylotem rur nie mogłem być pewien, czy ścigany nie pośle mi kulki prosto przez rurę
albo widząc gdzie jestem nie wyskoczy zza rogu i jak wyżej. Mogłem, moim zdaniem,
zrobić tylko jedno&
Wyskoczyłem bezgłośnie z wozu i nie hałasując wbiegłem możliwie cicho na szczyt
Pomnika. Przywarłem plecami do brzucha sfinksa, szybko rozejrzałem się po okolicy.
Kierowca neymaka zniknął z pola widzenia. Odczekałem kilka sekund i napiąłem mięśnie
chcąc obiec figurę, i wtedy w szybie bastaada zobaczyłem, jak pod beznosym pyskiem
sfinksa przemyka się jakaś postać. Rzuciłem się w jej kierunku, wypadłem jak tornado na
kierowcę, udało mi się nawet wykopać mu z dłoni rewolwer, ale w zamian, szybko
odzyskawszy rezon, blondyn wyprysnÄ…Å‚ w powietrze mierzÄ…c stopami w mojÄ… rzepkÄ™
kolanową. Zwaliłem się jak kłoda. Padając zdołałem zauważyć, jak blondyn ląduje kilka
centymetrów od podstawy sfinksa i zaczyna turlać się, a potem bezładnie opadać coraz
niżej i niżej. Poderwałem się i pognałem za nim, usiłując nie powtórzyć jego błędu, skakałem
po ścianach rur różnej średnicy usiłując z jednej strony nie tracić z oczu przewalającego się
bezwładnie blondyna, i równowagi z drugiej. Sukces był połowiczny blondyn opadł na
przypominającą łuskę gigantycznego okonia nawierzchnię placu i znieruchomiał, a ja, zle
obliczywszy jeden ze skoków, runąłem w dół, cudem unikając wybicia wszystkich możliwych
jedynek. Od uderzenia skronią o łuskę placu pociemniało mi w oczach i rozbłysło w nich
jednocześnie jaskrawe wielokolorowe światło. Coś, być może wyłuskana uderzeniem
plomba, zazgrzytało między zaciśniętymi zębami. Poderwałem się na nogi i zwaliłem na
blondyna, a tylko częściowo było to zamierzone. Tym razem upadek był
przyjemniejszy, chociażby dlatego, że uderzyłem czołem w klatkę piersiową nieruchomego
mężczyzny. Zakląłem i podniosłem się z wysiłkiem. Biffax leżał trzy metry ode mnie,
podszedłem do niego, ale pochyliłem się po broń dopiero po dłuższej chwili, kiedy ścichł
nieco łomot w skroniach i kiedy zdołałem wymacać językiem okruch plomby i wypluć ją na
kostkę placu. Poczułem się całkiem znośnie. Odwróciłem mężczyznę na plecy i
przeszukałem dokładnie jego ubranie. Znalazłem w specjalnej kieszeni na wewnętrznej
stronie marynarki biffaxa, identycznego jak mój, ale nie poczułem się wcale przyjacielem
blondyna. Przeciągnąłem go w pobliże bastaada. Pogrzebałem w bagażniku i zapiąłem na
jego przegubach i kostkach stóp kupione kilka lat temu i nigdy jeszcze nie używane kajdanki
krzyżowe. Dopiero teraz odetchnąłem spokojnie, szybko pociągnąłem łyk z niezbędnika i
czując się w znakomitej formie wrzuciłem mężczyznę na tylne siedzenie wozu i szybko
zjechałem z placu.
Wróciłem po swoim tropie na widzianą przelotnie budowę i zatrzymałem się obok olbrzymiej
sterty grubaśnych rur. Dużo wysiłku kosztowało mnie wyciągnięcie bezwładnego ciała ze
skrzyżowanymi na plecach rękami i podgiętymi do góry nogami, ale pomysł, który zacząłem
realizować, wart był tego wysiłku. Rzuciłem blondyna w piach i wróciłem do bagażnika po
litrowy pojemnik z klejem Gamma-HX. Blondyn nie odzyskał jeszcze przytomności, szybko
rozpiąłem kajdanki, strzeliłem pióropuszem lepkiej mgły w jego dłonie i przycisnąłem je
jedną po drugiej do rur starając się, aby ręce były maksymalnie wyciągnięte. Gdy po chwili
puściłem jego dłonie, zawisł na nich przypominając do złudzenia średniowieczny sztych,
przedstawiający przykutego do ściany więznia. Odsunąłem się nieco i poddałem ocenie
wykonaną pracę. Nie można mi było niczego zarzucić. Zapaliłem papierosa, wydobyłem z
barku syfon. Struga zimnej pieniącej się wody uderzyła mężczyznę w kark, obficie zmoczyła
jasne włosy i plamą rozlała po marynarce. Usłyszałem jęk, potem blondyn poruszył się,
podciągnął stopy i wstał. Zrobiłem kilka kroków, obserwując jak szarpie rękami usiłując
oderwać przyklejone dłonie, oparłem się niedbale o jedną z kilkudziesięciu rur i chrząknąłem
znacząco. Blondyn zaniechał wysiłków i strzelił we mnie wściekłym spojrzeniem.
To nie puści poinformowałem go, wskazując głową bliższą z dłoni.
Pożegnaj się z życiem! wykrztusił.
Nie pomoże ani terpentyna, ani benzyna kontynuowałem, nie zwracając uwagi na jego
propozycję. Ani mocz, ani nic. Tym się przykleja skrzydła samolotów do kadłuba.
Zaciągnąłem się ze smakiem i wypuściłem dym w niebo. Bombowa
sprawa& Dlaczego chciałeś zabić Guylorda?
JesteÅ› trup&
Roześmiałem się serdecznie.
Jakoś Anioł Stróż nie śpieszy się z realizacją twoich życzeń& zakpiłem. Gadaj,
dlaczego chciałeś zabić Guylorda?
Główno!
No i dobrze zaciągnąłem się papierosem z miną człowieka przystępującego do jakiejś
wymuszonej czynności. Język ci zostanie, to zeznawać i tak będziesz mógł& Strzeliłem
niedopałkiem w bok i podciągnąłem spodnie. Zauważyłeś, że jesteś przyklejony do
różnych rur? Zauważyłeś, na pewno& odpowiedziałem sam sobie. Jak zaczepię wozem
o jedną z rur& Wyobrażasz sobie? Podszedłem do otwartego bagażnika i zacząłem w
nim grzebać, kończąc wypowiedz: Cała sterta rur runie, polecą, rzecz jasna, bezładnie, w
różnej kolejności, z różną prędkością i w nieco różnych kierunkach. Jedna twoja ręka&
Gdzie jest, do ciężkiej& O! Mam& A więc jedna twoja ręka zostanie skręcona wcześniej,
druga nieco pózniej, sądzę też, że rury oddalą się w końcu od siebie. I chyba zasięg twoich
brudnych rączek& wyprostowałem się i odwróciłem do blondyna trzymając linkę w dłoni -
& nie wystarczy. %7łeby nie przeciągać sprawy, sądzę, że cię rozerwie, a już na pewno
powyrywa łapki w jakimś tam miejscu. Poszedłem do zaniepokojonego mężczyzny,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]