download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- ZwierzyĹska Matzke Tamara Czasami woĹam w niebo
- BogusĹaw WoĹoszaĹski Sensacje Xx Wieku
- Briggs Patricia Mercedes Thompson 01 Zew ksićÂśźyca
- Alan Dean Foster Catechist 02 Into The Thinking Kingdom
- Cathy Williams Hired for the Boss's Bedroom (pdf)
- Donita K Paul [DragonKeeper Chronicles 03] DragonKnight (pdf)
- Sulivan Jane W drodze do Las Vegas
- Antologia Wielka ksiega science fiction. Tom 1
- Laura Martin MiśÂośÂć na Majorce
- Chandler śąegnaj, laleczko
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pojczlander.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się stale o śmierć. Teraz jechaliśmy drogami, którymi szła zwycięska armia, a z nią Polskie Wojsko.
Pożerani ciekawością tego, co zastaniemy w Radowiczach, dojechaliśmy wreszcie do częściowo
ocalałych zabudowań cioci Marysi Stefanowiczowej. Ona wróciła już przed kilkoma dniami i zabrała się
za sprzęt żyta, które zdążyła zasiać tragicznej jesieni pod osłoną niemieckiego garnizonu. Ciocia Bronia
i Aodeje udali się do swoich zabudowań, również ocalałych tylko częściowo, przystępując z miejsca do
sprzętu żyta. Podczas gdy dziadkowie rozlokowywali sieja, zdjęty palącą ciekawością, popędziłem co sił
przez pola do naszego obejścia. Niestety, już z dala spostrzegłem, że nie ma żadnego budynku.
Pozostało tylko trochę połamanych drzew w sadzie. Przez pole, podwórze i sad biegły głębokie transze-
je, co kilkadziesiąt metrów ziały strzelniczymi otworami bunkry. Nieco dalej stały rzędy ziemianek ze
świeżymi śladami po wojsku. W polu, na skraju lasu i w sadzie było pełno głębokich bombowych lei,
a pod starą, rozłożystą gruszą znaczyło się żółtym piaskiem kilkanaście żołnierskich mogił z wypisany-
mi na deszczułkach rosyjskimi imionami i nazwiskami. Przejęty niesamowitym przyfrontowym
krajobrazem, usiadłem na nasypie głębokiej transzei, przechodzącej przez podwórze. Nagle
pomyślałem, że może jakimś cudem ocalał Aysek. Rozejrzałem się wokół i krzyczałem Aysek! Aysek!
Ale odezwało się tylko wieczorne echo. Gdy zbierałem się do odejścia, w lesie rozległa się długa seria
z pepeszy, a za chwilę kilka następnych i pojedyncze karabinowe strzały. Bliska strzelanina napędziła
mi porządnego stracha. Wskoczyłem do transzei i przyczaiłem się w załomie. Serce zaczęło mi walić
młotem. Nagłe doszły do mnie krzyki w języku rosyjskim, a po chwili, głośno rozmawiając, na skraj
lasu wyszło kilku żołnierzy. Na trakcie zatrzymał się studebaeker. A więc to wojsko pomyślałem
i wydrapałem się z transzei. Obok na skraju lasu czerwonoarmiści ładowali na samochód tyczki i kable
telefoniczne z likwidowanej linii. Zauważywszy mnie starszyna krzyknął po rosyjsku:
Co tutaj robisz?
Tu był nasz dom, szukam psa odpowiedziałem po rosyjsku, jak potrafiłem.
A ty kto Ukrainiec?
Polak.
A tu mówią, że wszystkich Polaków banderowcy wyrżnęli.
Nie wszystkich, część uciekła odpowiedziałem.
Rodzice żyją? zapytał żołnierz.
Matka umarła, a ojciec w partyzantce.
Nie martw się pocieszył starszyna. Bandyci odpowiedzą za zbrodnie. Wojna się skończy,
pójdziesz do szkoły i wyjdziesz na ludzi. Kim chcesz być inżynierem, oficerem?
Nie umiałem odpowiedzieć na pytanie, bo było dla mnie zbyt abstrakcyjne jak na tamte warunki.
%7łołnierze rozpalili ognisko, przygotowali posiłek: chleb, konserwę i jakiś czaj. Zapachniało tuszonką.
Starszyna poczęstował mnie kromką chleba i odrobiną aromatycznej konserwy.
A gdzie mieszkasz? zapytał żołnierz.
Za lasem, u cioci.
Fundacja Moje Wojenne Dzieciństwo, 2004
Moje wojenne dzieciństwo, Tom 13 37
Bądzcie ostrożni ostrzegł starszyna. Banderowcy się kręcą. Złapią i koniec pociągnął palcem
po szyi. Wczoraj zabili żołnierza. A ty już idz do domu, wkrótce noc.
Ruszyłem w drogę. Zapadał mrok, na dziadkowych łąkach zaczęła się ścielić mgła, jak za dobrych,
dawnych czasów. Biegłem teraz tą samą drogą, przy której kiedyś, w przydrożnym rowie, znalazłem
ślicznego szczeniaka Ayska. Dziadkowie bardzo się niepokoili moją długą nieobecnością i mieli mi za
złe, że tak bezmyślnie zapuściłem się w ciągle jeszcze niebezpieczny teren.
Następnych kilka dni pracowaliśmy przy sprzęcie i młocce cepami żyta, które tragicznej jesieni
zasiała ciocia Marysia. Jakoś szybko oswoiliśmy się z nową sytuacją, zrujnowanymi obejściami wokół
i grobem Jadwigi Stefanowiczowej, zamordowanej w ubiegłym roku przez banderowców. Bezustannie
pochłaniały nas myśli o najbliższej przyszłości. Co dzień naradzaliśmy się, co robić dalej, zasięgając
opinii znajomych i często goszczącego u nas pułkownika Armii Czerwonej, który powtarzał, że nas nie
wygania, ale Polski tutaj nie będzie, bo tak ustaliły trzy mocarstwa. Sąsiadka cioci, która ostrzegła ją
w ubiegłym roku przed banderowcami, radziła nam opuścić Radowicze jak najszybciej, twierdząc, że
nadal jest tutaj niebezpiecznie. W końcu sąsiad Aodej podjął za nas męską, ostateczną decyzję
o niezwłocznym wyjezdzie za Bug.
Dnia 12 sierpnia, w upalne przedpołudnie, z nadzieją na łaskawszy los opuściliśmy Radowicze
tym razem na zawsze. Opuściliśmy ziemię usianą mogiłami, jak cały Wołyń, jak całe Kresy Południo-
wo-Wschodnie. Jechaliśmy piaszczystą i wyboistą drogą,, rozjeżdżoną przez czołgi i samochody. Jak
okiem sięgnąć widać było zgliszcza po ładnych kiedyś koloniach i wsiach. Wszystko to tworzyło jakiś
fantasmagoryjny, niesamowity krajobraz śmierci, który zapadł w moją pamięć na całe życie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]