download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Krentz_Jayne_Ann_Przygoda_na_Karaibach
- Life in the Woods
- Lensman 04 Smith, E E 'Doc' Gray Lensman
- Cartland Barbara NiezwykśÂ‚a misja
- Bardsley, Michele Wild Women
- May Karol Skarby i krokodyle
- Carroll Jenny _Cabot Meg_ PośÂ›redniczka 01 Kraina cienia
- Gordon Dickson Dragon 03 The Dragon on the Border (v1.3)
- Bova, Ben Escape Plus
- MacLean Alistair (1984) San Andreas
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- blox.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
za rozmowę. Nie wykorzystam tego. Ma pani moje słowo.
- Boże, chyba nie odchodzi już pani - zmartwiła się pani Grayle z tym swoim
uśmiechem.
Anna Riordan przycięła dolną wargę zębami i przytrzymała ją tak przez chwilę, jak
gdyby niezdecydowana, czy ma ją odgryzć i wyplunąć, czy też zachować jeszcze na jakiś
czas.
- Przykro mi, ale już muszę. Jak pani wie, nie pracuję dla pana Marlowe'a. Jestem
tylko znajomÄ…. Do widzenia pani.
Blondyna rozpromieniła się.
- Mam nadzieję, że niedługo znowu pani do nas wpadnie. O każdej porze bardzo
proszÄ™.
Nacisnęła dwukrotnie dzwonek. To sprowadziło kamerdynera. Otworzył drzwi.
Panna Riordan szybko wyszła i drzwi się zamknęły. Przez chwilę jeszcze pani Grayle
patrzyła na nie z ulotnym uśmieszkiem.
- Tak jest dużo lepiej, nie sądzi pan? - zapytała po chwili milczenia.
Przytaknąłem skinieniem głowy.
- Pewno się pani zastanawia, skąd ona tyle wie, będąc tylko znajomą - zacząłem. - To
zastanawiająca dziewczyna. Ciekawa. Część sama wygrzebała, jak na przykład, kim pani jest
i do kogo należał ten nefrytowy naszyjnik. Części dowiedziała się przypadkiem. To ona
wczoraj w nocy zjawiła się w tej dziurze, gdzie został zabity Marriott. Akurat wyjechała na
przejażdżkę. Przypadkiem dostrzegła światło i zjechała tam.
- Och. - Pani Grayle szybko podniosła szklankę i skrzywiła się. - To straszne, jak
człowiek o tym pomyśli. Biedny Lin. Niezły był z niego łajdak. Jak większość znajomych.
Ale umrzeć taką śmiercią to straszne.
Wstrząsnęła się. Oczy jej się rozszerzyły i pociemniały.
- Więc panna Riordan jest w porządku. Nie będzie rozpowiadać. Jej ojciec przez długi
czas był tu szefem policji - dodałem.
- Tak. Tak mi mówiła. Pan nie pije.
- Piję na s w ó j sposób.
- Pan i ja powinniśmy pasować do siebie. Czy Lin... pan Marriott... powiedział panu,
jak doszło do napadu?
- Zdarzyło się to na drodze stąd do Trocadaro. Nie mówił dokładnie, w którym
miejscu. Było ich trzech czy czterech.
Skinęła swoją złotą lśniącą główką.
- Tak. Wie pan, coś było dziwnego w tym napadzie. Zwrócili mi jeden z pierścionków,
i to do tego dosyć piękny.
- Mówił mi o tym.
- A poza tym tego naszyjnika z nefrytu prawie nie nosiłam. W końcu to przedmiot
muzealny, prawdopodobnie mało ma sobie równych, to rzadki gatunek nefrytu. A jednak
rzucili się na niego. Nie sądziłabym, że go uznają za rzecz dużej wartości, a pan?
- Wiedzieli przecież, że inaczej by go pani nie nosiła. Kto znał jego wartość?
Zastanawiała się. Przyjemnie było przyglądać się jej w zamyśleniu. Wciąż nogi miała
skrzyżowane, wciąż tak samo niedbale.
- Chyba różni ludzie.
- Ale nie było wiadomo, że go pani będzie miała na szyi tego wieczoru. Kto o tym
wiedział?
Wzruszyła bladoniebieskimi ramionami. Starałem się utrzymać oczy na miejscu.
- Pokojówka. Ale ona miała setki okazji. I jej wierzę.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu pewnym ludziom wierzÄ™. WierzÄ™ panu.
- A wierzyła pani Marriottowi?
Twarz jej lekko stężała. W oczach zabłysła czujność.
- W niektórych sprawach nie. To zależy. Są w tym różnice.
Miała miły sposób wyrażania się, chłodny, trochę cyniczny, ale nie brutalny. Pięknie,
wyraznie zaokrąglała słowa.
- No, dobrze... a oprócz pokojówki? Szofer?
Potrząsnęła głową przecząco.
- Tego wieczora prowadził Lin, jechaliśmy jego wozem. Zdaje mi się, że George'a w
ogóle nie było. To był czwartek?
- Mnie przy tym nie było. Marriott mówił, że jakieś cztery czy pięć dni przed tym,
zanim mnie wezwał. Jeśli czwartek, to wczoraj byłby tydzień.
- No, to był czwartek. - Wyciągnęła rękę po moją szklankę i przez moment dotykała
palcami moich. Dotknięcie było miękkie. - George ma czwartkowe wieczory wolne. Wie pan,
regularnie.
Szczodrze nalała mi łagodnie wyglądającej szkockiej i domieszała wody sodowej. Był
to napój z rodzaju tych, które na pozór można by pić bez końca, uzyskując w wyniku tylko
beztroskę. Siebie potraktowała tym samym.
- Czy Lin powiedział panu moje nazwisko? - zapytała łagodnie, wciąż z czujnością w
oczach.
- Zadbał o to, żebym tego nie wiedział.
- Pewno też zwodził pana i co do czasu. Zastanówmy się nad faktami. Pokojówka i
szofer odpadają. To jest, odpadają jako ewentualni wspólnicy.
- Moim zdaniem nic ich nie wyłącza.
- No, staram się przynajmniej pomóc - roześmiała się. - Jeszcze jest Newton,
kamerdyner. Mógł tego wieczoru zauważyć naszyjnik u mnie na szyi. Naszyjnik jednak jest
dosyć długi, a miałam na sobie etolę ze srebrnego lisa. Nie, nie sądzę, żeby go mógł widzieć.
- Założę się, że wyglądała pani jak marzenie.
- Chyba alkohol nie uderza panu do głowy?
- Zdarzały mi się przytomniejsze chwile.
Odrzuciła główkę do tyłu i wybuchła perlistym śmiechem. Znałem w życiu tylko
cztery kobiety, które przy tym nie przestawały wyglądać pięknie. Była jedną z nich.
- Newton jest w porządku - powiedziałem. - Ludzie tacy jak on nie zadają się z
chuliganami. Choć to też tylko domysł. A co z lokajem?
Zastanowiła się, poszukała w pamięci i potrząsnęła głową.
- On mnie nie widział.
- Może ktoś panią prosił, żeby pani włożyła ten naszyjnik?
Jej oczy przez moment stały się jeszcze czujniejsze.
- Nie uda się panu zrobić ze mnie idiotki - powiedziała.
Sięgnęła po moją szklaneczkę, żeby ją napełnić od nowa. Pozwoliłem jej na to, choć
miałem jeszcze na cal whisky. Przyglądałem się pięknym liniom jej szyi.
Kiedy już nalała do szklaneczek i znowu zabawiliśmy się nimi, zaproponowałem:
- Uporządkujmy fakty, a potem coś pani powiem. Niech mi pani opisze ten wieczór.
Spojrzała na zegarek na ręku, podciągając w tym celu długi rękaw.
- Powinnam być...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]