download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Harrison Harry Stalowy szczur 02 Zemsta Stalowego Szczura
- Jakub Sprenger, Henryk Instytor Mlot na czarownice
- Chmielewska Joanna 06 Romans wszechczasów
- Bevarly Elizabeth Kompromis
- Egyptian Heaven and Hell
- Anderman_Janusz_ _Gra_na_zwloke
- KotliśÂ„ski Roman ByśÂ‚em ksić™dzem 2 Owce ofiarami pasterzy
- Dziedzictwa planety Lorien Ksić™ga 1 Jestem numerem cztery Lore Pittacus
- Musset Child of the Century
- Austin, Lena [Sex Word 01] Assassin
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotocafe.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nam pomóc.
***
Noc ciągnęła się i ciągnęła w nieskończoność. Z początku podskakiwałem na każdy
najlżejszy dzwięk -skrzypienie schodów, lekkie poruszenie desek w którymś pokoju.
Stopniowo jednak uspokajałem się. Dom był stary, od dawna przywykłem do podobnych
odgłosów, wydawanych przez stygnącą po ciepłym
254
255
dniu i osiadającą stopniowo konstrukcję. Jednak gdy zbliżał się świt, znów ogarnął mnie
strach.
Zacząłem słyszeć słabe skrobanie, dobiegające z wnętrza ścian. Brzmiało to jak paznokcie,
przesuwające się po kamieniu i nie dochodziło cały czas z tego samego miejsca. Czasami
rozbrzmiewało dalej, na górze po lewej, czasami niżej, w pobliżu sypialni Alice. Dzwięk był
tak słaby, że nie umiałem stwierdzić, czy przypadkiem go sobie nie wyobraziłem. Ale zrobiło
mi się zimno, bardzo zimno, co świadczyło o tym, że niebezpieczeństwo jest blisko.
Nagle rozszczekały się psy. Po paru minutach pozostałe zwierzęta także oszalały: włochate
świnie kwiczały tak głośno, jakby już zjawił się rzeznik. Jakby tego było mało, dziecko znów
zaczęło płakać.
Było mi tak zimno, że cały trząsłem się i dygotałem. Musiałem coś zrobić.
Na brzegu rzeki, naprzeciw wiedzmy moje ręce wiedziały, co zrobić. Tym razem zadziałały
moje nogi, szybciej, niż zdołałem cokolwiek pomyśleć. Wstałem i uciekłem. Przerażony, z
walącym sercem zbiegłem ze schodów, tupiąc głośno. Musiałem wydostać się z domu, byle
dalej od czarownicy, nic innego nie miało znaczenia. Cała moja odwaga ulotniła się jak
kamfora.
W
ybiegłem z domu i popędziłem na północ, w stronę Wzgórza Wisielców, gnany paniką.
Zwolniłem dopiero na północnym pastwisku. Potrzebowałem pomocy, i to szybko. Musiałem
wrócić do Chipenden. Tylko stracharz zdoła coś poradzić.
Kiedy dobiegłem do ogrodzenia, zwierzęta nagle umilkły. Odwróciłem się i obejrzałem w
stronę farmy. Za nią, w dali widziałem drogę, ciemną wstęgę pośród szachownicy szarych
pól.
Nagle na drodze rozbłysło światełko, w stronę farmy jechał wóz. Może to mama? Przez
chwilÄ™ patrzy-
256
257
łem z nadzieją. Gdy jednak wóz zbliżył się do bramy usłyszałem głośny, gulgoczący kaszel,
odgłos flegmy zbierającej się w gardle i donośne splunięcie. To był Ryj, rzeznik, który miał
zarżnąć pięć największych, włochatych świń. Już po śmierci każdą z nich trzeba było
dokładnie oskrobać ze szczeciny, toteż najwyrazniej postanowił zacząć wcześnie.
Nigdy nie zrobił mi nic złego, ale zawsze cieszyłem się, kiedy kończył pracę i wyjeżdżał.
Mama też za nim nie przepadała, nie podobało jej się to, jak zbierał w ustach gęsty śluz i
wypluwał na ziemię.
Był rosłym mężczyzną, wyższym nawet od Jacka, ręce miał potężne i umięśnione, ale też jego
praca wymagała muskułów. Niektóre świnie ważyły więcej niż człowiek i walczyły jak
oszalałe, by uniknąć noża. Lecz jedna część jego ciała pozostała zaniedbana: koszule zawsze
miał za krótkie, dwa ostatnie guziki rozpięte i ponad brązowym, skórzanym fartuchem,
chroniącym spodnie przed zaplamieniem krwią, zwieszał się tłusty, biały, owłosiony brzuch.
Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści parę lat, lecz czupryna już mu rzedniała.
Zawiedziony, że to nie mama, patrzyłem, jak Ryj odczepia latarnię od wozu i zaczyna
wyładowywać
258
[ narzędzia. Rozłożył się przed stodołą, tuż obok zagro-| dy dla świń.
Zmarnowałem już dość czasu. Zacząłem przełazić przez ogrodzenie, dzielące pastwisko od
lasu, gdy kątem oka dostrzegłem poruszenie na zboczu w dole. Jakiś cień zbliżał się ku mnie,
dotarł już blisko drugiego końca północnego pastwiska. , To była Alice. Nie chciałem, żeby
szÅ‚a za mnÄ…, lecz I uznaÅ‚em, że lepiej rozmówiÄ™ siÄ™ z niÄ… od razu. Toteż ¡j' usiadÅ‚em na pÅ‚ocie,
czekając, aż się ze mną zrówna. | Nie trwało to długo, bo całą drogę biegła.
Zatrzymała się jakieś dziesięć kroków ode mnie, podparta pod boki, próbując złapać oddech.
Zmierzy-\ łem ją wzrokiem. Ponownie ujrzałem znajomą czar-i ną sukienkę i szpiczaste
trzewiki. Pewnie zbudziłem I ją, zbiegając po schodach; by dotrzeć tu tak szybko I musiała
ubrać się błyskawicznie i od razu pobiec za mną.
- Nie chcę z tobą rozmawiać! - zawołałem, głos załamywał mi się ze zdenerwowania,
brzmiąc bardziej piskliwie niż zazwyczaj. - I nie trać czasu, idąc za mną. Miałaś szansę i
zmarnowałaś ją. Od tej pory lepiej nie zbliżaj się do Chipenden.
- Jeśli wiesz, co dla ciebie dobre, to lepiej ze mną
259
pomów - odparła Alice. - Wkrótce będzie za pózno i musisz coś usłyszeć. Mateczka Malkin
już tu jest.
- Wiem - odparłem. - Widziałem ją.
- Ale nie tylko w lustrze. Nie tylko. Jest tutaj, gdzieś wewnątrz domu - Alice wskazała
ręką za siebie.
- Mówiłem już, wiem - odparłem gniewnie. - Księżyc pokazał mi jej ślad, a gdy
poszedłem na górę, by cię uprzedzić, co zastałem? Już z nią rozmawiałaś, i pewnie nie po raz
pierwszy.
Przypomniałem sobie poprzednią noc, kiedy odwiedziłem Alice w sypialni i dałem jej
książkę. Kiedy wszedłem do środka, świeca wciąż kopciła naprzeciw lustra.
- To pewnie tyją tu sprowadziłaś - rzuciłem oskar-życielsko. - Powiedziałaś jej, gdzie
jestem.
- Nieprawda, o nie! - w głosie Alice zadzwięczał gniew, dorównujący mojemu
własnemu. Zbliżyła się do mnie kilka kroków. - Wywęszyłam ją, o tak, i użyłam lustra, by
sprawdzić, gdzie jest. Nie miałam pojęcia, że dotarła tak blisko. Była dla mnie za silna i nie
mogłam się uwolnić. Na szczęście, przyszedłeś na czas. Na szczęście dla mnie zbiłeś lustro.
Chciałem uwierzyć Alice, dlaczego miałbym jej zaufać? Gdy przeszła kolejnych parę kroków,
obróciłem się, gotów zeskoczyć na trawę po drugiej stronie płotu.
- Wracam do Chipenden, po pana Gregory'ego -poinformowałem ją. - On będzie
wiedział, co zrobić.
- Nie ma na to czasu - zaprotestowała Alice. - Nim wrócisz, będzie za pózno. Musisz
myśleć o dziecku. Mateczka Malkin chce ci zrobić krzywdę, ale będzie też złakniona ludzkiej
krwi. A młodą krew lubi szczególnie, to ona najbardziej ją wzmacnia.
Strach sprawił, że zapomniałem o dziecku Ellie. Alice miała rację. Czarownica nie zechce go
opętać, ale z pewnością zapragnie jego krwi. Nim sprowadzę stracharza, może być za pózno.
- Ale co mam robić? - spytałem. - Jaką mam szansę w walce z Mateczką Malkin?
Alice wzruszyła ramionami i wydęła usta.
- To twoja sprawa. Z pewnością stary Gregory nauczył cię czegoś użytecznego. Jeśli
nawet nie zapisałeś tego w swoim notesie, może zostało gdzieś w twojej głowie. Musisz tylko
sobie przypomnieć, to wszystko.
- Niewiele mówił o czarownicach - poczułem nagłą irytację na stracharza. Jak dotąd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]