download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Jack McKinney RoboTech 07 Southern Cross
- Ed Greenwood Forgotten Realms Shadow of the Avatar 3 All Shadows Fled
- asimov isaac koniec wiecznośÂ›ci
- Mcgraw.Hill.Resume.How.To.Prepare.Your.Curriculum.Vitae.Ebook.Cv
- omega_5_ewangelizacja
- FBI US Attorney 1 Something About You
- Kraszewski_Józef_Ignacy_ _Stara_baśÂ›śÂ„_cz._2
- Moorcook, Michael EM4, La Torre Evanescente
- janko_z_czarnkowa
- Amy Redwood Prawo jaguara
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vonharden.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwierzątka. Potrzebowałem na to czterech lat college'u z rozszerzonym programem biologii i
chemii oraz następnych czterech lat specjalistycznych studiów weterynaryjnych. Po ich ukoń-
czeniu musiałem jeszcze spłacić pięćdziesiąt tysięcy dolarów kredytu, ale dopiąłem swego.
Zostałem lekarzem weterynarii, a kiedy spróbowałem spojrzeć na moją lecznicę oczami Skauta
- mogłem stwierdzić z dumą, że istotnie było to bardzo ładne miejsce.
Dochodziła dziewiąta, więc zanim Dee Dee skończyła zwiedzanie pracowni botanicznej Lidii -
Skaut już przysypiał przy mnie na kanapie. Lidia musiała przecież pokazać jej swoją prasę do
preparowania roślin, których nazbierała już spory zielnik. Szczególnie interesowały ją rzadkie
okazy roślin z doliny Rzeki Zwiętego Jana, na przykład gnidosz Furbish, nazwany tak na cześć
Luizy Furbish. Przez całe lata uważano ten gatunek za wymarły,, dopóki nie wykryto jego
stanowiska w dolinie Rzeki Zwiętego Jana.
- Ej, wy tam! - Dee Dee w końcu zdecydowała się przerwać dyskusję o roślinach i sprawdzić, czy
jeszcze żyjemy. - Nie nudzicie się na wizycie?
- Nie jesteśmy na żadnej wizycie, mamo! - sprostował z całą powagą Skaut.
- Masz rację, najwyżej raz na jakiś czas przebywamy obok siebie, ale to przecież nie jest wizyta!
- przyszedłem mu w sukurs. Rozśmieszyło to Dee Dee, która właśnie sznurowała tenisówki i
zachęcała Skauta, aby zrobił to samo.
- Musimy już iść, bo Lancelot sam siedzi w domu i na pewno mu smutno.
- Może podwiózłbyś Dee Dee i Skauta do domu? -zaproponowała Lidia. Niechętnie wstałem i
przeciągnąłem się, podobnie jak przedtem Skaut. Dla mnie mecz z drużyną Baltimore był
prawie równie interesujący jak wyrób świec dla Lidii.
- Chętnie zapewniłem głośno, choć w duchu byłem wściekły. Mam na komendę, jak myszka
zamieniona w lokaja, wsadzić królewnę do karety, tak? A w rzeczywistości chodziło o to, że
poczułem się zazdrosny o Dee Dee. Chciałem ją mieć tylko dla siebie, a tu Lidia wkradła się w
jej łaski! Zabawne, ale sądziłem, że to raczej Lidia będzie o nią zazdrosna, a tu okazało się
akurat odwrotnie. Tymczasem Dee Dee wcale nie reflektowała na przejażdżkę.
- Lepiej przejdzmy się spacerkiem, Samie! - nalegała. - Jak za dawnych lat, dobrze? A
pomyśleć, że wtedy nie mogliśmy się doczekać, kiedy dostaniemy prawa jazdy, aby nie chodzić
piechotÄ…!
Przytaknąłem, zdejmując kurtkę z wieszaka. Lidia wylewnie pożegnała się z Dee Dee na
werandzie, obejmując ją czułe i obiecując rychłe spotkanie. Skaut zbiegł po schodkach, aby
odszukać swój rower, natomiast Dee Dee i ja poszliśmy piechotą nocnymi ulicami Fort Kent.
- Pamiętasz ten niebieski rower, który kupiłam sobie za to, co zarobiłam przy zbieraniu
kartofli? - rozmarzyła się Dee Dee. Wspomnienie to nasunął jej widok Skauta zataczającego na
swym rowerze koła po opustoszałej jezdni. Przypomniała sobie także, jak potem sprzedała go
Jimmy'emu Desjardins, bo wydawało się jej, że już jest za duża, aby jezdzić na rowerze. Miała
wtedy może ze trzynaście lat, ale zaczynała powoli stawać się kobietą - pod jej bluzką
pączkowały małe
wzgórki, które w mojej wyobrazni rozrastały się do rozmiarów gór.
Oddałabym wszystko, aby odzyskać ten rower! -zwierzyła mi się Dee Dee. - Przydałoby mi
się trochę ruchu, no i byłby jak znalazł dla Martina. Wiesz, taka pamiątka rodzinna.
Wiosenny wieczór był ciepły i upojny, a wietrzyk niósł słodki zapach kwiatu dzikiej wiśni. Na
skrzyżowaniu z Main Street skręciliśmy na zachód, a następnie minęliśmy dawny sklep J.C
Penny'ego, drogerię Laverdiere'a i skład mebli Nadeau. Na miejscu apteki Martina, w której
tryskała fontanna z wody sodowej, mieścił się teraz salon ze sprzętem radiowo-telewizyjnym.
Dee Dee wspominała jednak obite czarną skórą, kręcone taborety wokół tej fontanny. Przez całe
lata naszej gnuśnej młodości siadywaliśmy tam, jedząc kanapki z jajkiem i sałatą, a popijając
colą. Teraz stały tam odtwarzacze płyt kompaktowych, telewizory i głośniki stereo, czekające na
klienta.
Pamiętasz Warrena Harveya? - zagadnąłem Dee Dee, a kiedy przytaknęła, dodałem: - To on
jest właścicielem tego interesu.
Od tego momentu Dee Dee umilkła i wyraznie posmutniała, a zanim doszliśmy do Bay Street -
rzuciła mi rozpaczliwe spojrzenie.
Wiesz, że Martin nawet nie poznał swego ojca? poinformowała mnie. - Nie miał jeszcze
roku, kiedy Bobby wypiął się na nas i wyniósł się na Alaskę. Od tej pory ślad po nim zaginął.
Nieraz myślę, że on chyba wcale nie chciał tego dziecka!
Otoczyłem ją ramieniem, chcąc ją pocieszyć. Nie spuszczałem przy tym z oka chłopca jadącego
na rowerze.
Wystarczy, że ma ciebie - dowodziłem. - Widać na milę, jak go kochasz. Lepszy jeden dobry
rodzic niż żaden.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]