download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Cartland Barbara Z piekła do nieba
- Gould_Judith_ _Po_kres_czasu
- Francis Lebaron Magic The Gathering Masquerade Cycle 01 Mercadian Masques
- 27 Tomasz Olszakowski Pan Samochodzik i Tajemnice Warszawskich Fortów
- 03 Pan Samochodzik i śÂ›wić™ty relikwiarz
- Witchlight Marion Zimmer Bradley
- H C Brown [Pr
- Fiodor Dostojewski BiaśÂ‚e noce
- Agata Christie Entliczek pentliczek
- Coming Full Circle Liz Andrews
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- klimatyzatory.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzucili ziemię, z której wyrośli, i poszli szukać szczęścia w naj-
odleglejszych krainach.
Patrzono na Renholda i jego eskortÄ™ jak na wielki hufiec zna-
komitych rycerzy w lśniących zbrojach; wszystkim się zdawało,
że konie są nie trzy, lecz cały tabun, wojowników rota, a orę-
ża dość, by wygrać dużą wojnę. Matki pokazywały dzieciom
wielkich panów z Narvezu", chłopi kłaniali się bez przerwy,
ale wszystkich dręczyło najważniejsze pytanie: po co przybył
ów hufiec?
Renhold, znający już reakcje wieśniaków w odwiedzonych
wcześniej osadach, zsiadł z konia i w pierwszym rzędzie zażądał
rozmowy z wioskową starszyzną. Wkrótce stanęło przed nim kil-
ku chłopów.
- Z rozkazu Jego Ekscelencji Gubernatora Narvezu - rzekł
tak, żeby wszyscy wyraznie go słyszeli przyszedłem ocenić,
czy poddani Jego Królewskiej Mości żyją bezpiecznie i pomyśl-
nie w nowym i dziwnym kraju, który zasiedliliśmy z bożym
przyzwoleniem i pomocÄ…. Innego celu moja wizyta nie ma.
Popatrzył bacznie, ale w oczach chłopów widział już - obok
niedowierzania - wyrazną ulgę. A więc wojsko nie przyszło wy-
pędzić ich z ziemi, ani po to, by siłą wybrać z wioski rekruta,
i w ogóle z żadną złą nowiną. Najjaśniejszy król chciał wiedzieć,
czy zgodnie z jego wolÄ… pracujÄ… tak, jak tego oczekiwano. Pra-
cowali ciężko - i mogli pokazać młodemu, pięknemu panu, któ-
ry do nich przybył, tej pracy efekty.
A gdy zaczął chwalić solidne domostwa, a także łaskawie py-
tać o uprawę ziemi, widział ich prawdziwe wzruszenie i wdzięcz-
ność, że raczył docenić ogromny wysiłek i trud.
Proszono go, by zechciał przyjąć nocleg w chacie wiosko-
wych myśliwych. Renhold stwierdził z zadowoleniem, że dom
jest raczej obszerny. Prawdę mówiąc, dość mu się podobał; wo-
lał nocleg na szorstkich skórach i pośród myśliwskich trofeów
niż w wielkiej, wspólnej izbie, gdzie ludzie żyli razem z kurami,
a dzieciarnia plątała się pod nogami.
Zresztą, Renhold miał żołnierską naturę; pociągając z kubka
paskudne piwo, które było nim bodaj tylko z nazwy, niemal
z sympatią patrzył na twardego mężczyznę, który gościł go pod
swym dachem. Wiedział już, że w wiosce jest dwóch myśliwych,
bacznie więc spoglądał po twarzach zbierającej się starszyzny, ale
nie widział nikogo, kto mógłby być towarzyszem gospodarza.
- A gdzie drugi Å‚owca? - zagadnÄ…Å‚, gdy zgromadzili siÄ™ wszy-
scy, a ostatnie pokasływania i chrząknięcia umilkły.
Chłopi stropili się, jakby nie potrafiąc, lub nie mogąc, udzielić
odpowiedzi. Wreszcie przygarbiony starzec (bez wÄ…tpienia naj-
starszy człowiek we wsi) powiedział, zawstydzony:
- Bo to, wasza dostojność... ehem! Dyć nie wiedzielim, że
wasza dostojność przyjedzie... Znaczy... do miasta poszli, on
i bednarz.
Renhold zdziwił się.
- Proszę, a po cóż to do miasta poszli? - pytał, zaintrygowany.
Stary szukał spojrzeniem pomocy, ale inni odwracali wzrok,
jakby przekonani, że powiedzenie czegokolwiek będzie niewła-
ściwe lub naganne.
- Mówże ty, Haven - rzekł wreszcie stary, kiwając głową. -
No przecie... Mówże!
Renhold popatrzył na myśliwego, ten odwzajemnił się nieo-
czekiwanie śmiałym, otwartym spojrzeniem i rzekł krótko:
- Po broń, panie. Poszli kupić kuszę.
Renhold uniósł brwi.
- KuszÄ™? Nie bardzo rozumiem...?
- Coś porywa bydło z pastwiska - wyjaśnił myśliwy. - Są
strzelby, powierzone nam z łaski Jaśnie Pana Gubernatora, ale
nie ma komu z nich strzelać. Dla nieobeznanych kusza lepsza.
I tańsza, bo prochu nie wyjdzie.
Doradca gubernatora przygryzł wargę.
- Coś porywa bydło, powiadasz...
Wieśniacy potwierdzili zgodnym pomrukiem.
-Gryf?
Chłopi nie zrozumieli.
- Znaczy, że jak, wasza...?
- Lew, wielki kot ze skrzydłami - wyjaśniał cierpliwie Ren-
hold. - Czy takie zwierzę porywa wam bydło?
Wieśniacy popatrzyli z podziwem i prawie zabobonną bo-
jazniÄ….
- No przecie, panie! Tak jak powiadacie.
- W innych wioskach zdarza siÄ™ to samo. Ale nigdzie nie po-
słano po kuszę... - Spojrzał badawczo na Havena. - Wiele było
tych gryfów?
Myśliwy zmarszczył brwi, ale pojął, o co chodzi.
- Zawsze jeden... Ale pytasz, panie, czy często?
- Właśnie tak.
- Wiele razy. Przepadły dwa cielaki i prosiak, prawie spod sa-
mej wsi. Ostatniego odpędzili strzelbą... Myśmy byli w lesie, ja
i Saul - dorzucił. - Bednarz trafił ten... tego gryfa - starannie wy-
mówił nowe słowo.
Renhold zamyśli1 się na krótko. A więc coś nowego. Tam
gdzie był do tej pory, skrzydlaty stwór pojawił się raz lub dwa.
Tutaj, zdaje się, chłopi toczyli regularną wojnę w obronie swoich
cielÄ…t. Zbroili siÄ™ nawet.
- Wiele razy, mówicie...
Chłopi chłonęli każde słowo. Zainteresowanie, jakie okazy-
wał dostojny gość, napełniało ich po równo otuchą i nadzieją.
Stary Maneo zebrał się na odwagę i ukłonił, chcąc zwrócić uwa-
gę królewskiego wysłannika. Ten dał znak, że słucha.
- Wasza dostojność zna takowe monstrum? Niby że to-to...
Znaczy, wasza...
- Gryf- powtórzył Sa-Veres. - Nie znam... albo raczej sądzi-
łem, że to stworzenie żyje tylko w legendach. W baśniach.
Milczał przez chwilę.
- Co wiecie o tym lesie?
Kilku chłopów przeżegnało się pośpiesznie. Renhold zwrócił
wzrok ku myśliwemu.
- Dobrze znasz puszczÄ™... Haven?
Wezwanemu pochlebiło, że gość zapamiętał jego imię, raz tyl-
ko wymienione przez Manea.
- Trudno rzec, panie - odpowiedział szczerze. - Umiem cho-
dzić po lesie, tropić zwierzynę, stawiać sidła... Ale to zły las.
W Arelay takich nie było.
- Byłeś kłusownikiem? - domyślił się Renhold.
Mężczyzna uznał widać, że warto mówić prawdę.
-Jakże nie, panie? Ale ja nie w lasach miłościwego króla...
W dobrach biskupich.
Renhold powściągnął uśmiech.
- Słyszałeś, że w Heastseg wolno będzie polować każdemu, co?
- Nie inaczej, panie.
- Dobrze. Powiedz mi teraz o tych lasach. Tych tutaj.
Haven zmarszczył czoło. Po chwili zaczął opowiadać o wszyst-
kim, co widział: o drzewach, co gałęziami piją soki z ziemi, szpa-
lerach przedziwnie równo stojących buków; o niesamowitych tro-
pach, o wyciach gorszych niż te, co mogły wydać wilcze gardła...
Pokazał skórę zdartą z olbrzymiego kreta i blizny na ramieniu -
pamiÄ…tkÄ™ po jadowitym krzewie.
Renhold słuchał w milczeniu. W innych wioskach słyszał po-
dobne opowieści. Wciąż jednak nie było tej, którą pragnął usły-
szeć nade wszystko - o zetknięciu z ludzkimi mieszkańcami Hea-
stseg, czy choćby ich śladami.
VII
[ Pobierz całość w formacie PDF ]