download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Laurie King Mary Russel 06 Justice Hall (v1.0) [lit]
- Alexander, Lloyd Chronicles of Prydain 05 The High King
- James Clavell Asian Saga 03 King Rat
- J. Robert King Anthology Realms of the Underdark
- King Rebecca Zakazany owoc
- Douglas_Adams_ _Dlugi_mroczny_podwieczorek_dusz
- Canham_Marsha_ _Mroczna_strona_raju
- Stephen King El pasillo de la muerte 4Ĺ˝ parte
- Diana Palmer Dwoje w Montanie
- Howard Linda Mackenzie 04 Sunny
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- blox.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kortów, na których damy nie zaczęły jeszcze grać w Krokieta.
- Przygotuj się - szepnął Roland do Cuthberta.
- Jesteśmy gotowi - odparł zawadiackim tonem j Cuthbert. - Prawda, Davey?
Używali niskiej mowy, języka kuchcików i giermków; jeszcze odległy był dzień, kiedy
wolno im będzie posługiwać się własnym językiem w obecności innych.
- To wymarzony dzień. Czujesz zapach deszczu? Jest...
Cort podniósł nagle klatkę i opuścił boczną ściankę. Gołąb wydostał się na zewnątrz
i poszybował w górę, trzepocząc szybko skrzydłami. Cuthbert pociągnął za linkę, lecz zrobił to
zbyt wolno; sokół zerwał się już wcześniej z jego ramienia i nie wystartował najlepiej.
Szarpnąwszy skrzydłami, poprawił kurs i wystrzelił w górę, nabierając wysokości, lecąc
z szybkością pocisku.
Cort podszedł niedbałym krokiem do obu chłopców, zamachnął się i zdzielił Cuthberta
pięścią w ucho. Chłopiec runął bez słowa skargi na ziemię, ale jego wargi rozchyliły się
złowrogo, obnażając dziąsła. Strużka krwi wypłynęła powoli z ucha na bujną zieloną murawę.
- Spózniłeś się - powiedział Cort. Cuthbert dzwigał się z trudem na nogi.
- Przepraszam, Cort. Po prostu nie... Cort zamachnął się ponownie i Cuthbert znowu padł
na ziemię. Krew popłynęła teraz szybciej.
- Używaj Wysokiej Mowy - wycedził cicho Cort. Miał twardy głos, lekko ochrypły od
gorzałki. - Okaż skruchę w jeżyku cywilizacji, dla której lepsi od ciebie na zawsze postradali
życie, gnido.
Cuthbert znowu podnosił się z ziemi, w jego oczach lśniły łzy, lecz wargi zacisnęły się
w wąską nieruchomą kreskę nienawiści.
- Bardzo żałuję - powiedział zduszonym, opanowanym głosem. - Zapomniałem oblicza
mojego ojca, którego rewolwery mam nadzieję któregoś dnia nosić.
- Zgadza się, szczeniaku - odparł Cort. - Będziesz zastanawiał się nad tym, co zrobiłeś zle,
i podpierał swoje przemyślenia głodem. Nie jesz kolacji, i śniadania.
- Spójrz - zawołał Roland, wskazując w górę.
Sokół wspiął się wysoko nad szybującym gołębiem, rozpostarł masywne muskularne
skrzydła i zawisł na chwilę w nieruchomym białym wiosennym powietrzu, a potem złożył je
i runął w dół jak kamień. Dwa ptaki zetknęły się i Roland miał przez moment wrażenie, że widzi
tryskającą w powietrzu krew... ale mogła go ponieść wyobraznia. Sokół wydał z siebie skrzek
triumfu. Gołąb spadł, trzepocząc, na ziemię i Roland ruszył biegiem w tamtą stronę, zostawiając
za sobą Corta i skarconego Cuthberta.
Sokół wylądował obok swojej ofiary i z upodobaniem rozrywał pulchną białą pierś
gołębia. Kilka piór opadało powoli w dół.
- David! - zawołał chłopiec, rzucając sokołowi kawałek króliczego mięsa z sakwy. Ptak
chwycił je w locie i przełknął, odchylając do tyłu grzbiet i szyję. Roland starał się go ponownie
spętać.
Sokół odwrócił się, prawie bezwiednie przeorał skórę na jego przedramieniu, zostawiając
długie otwarte skaleczenie, a potem wrócił do swojego posiłku.
Roland jęknął z bólu i ponownie zarzucił linkę. Tym razem udało mu się chwycić
pochylony ostry dziób Davida w skórzaną rękawicę, którą miał na dłoni. Dał sokołowi jeszcze
jeden kawałek mięsa i założył mu kaptur na głowę. David posłusznie wdrapał się na jego
nadgarstek.
Roland wyprostował się dumnie, z sokołem na przedramieniu.
- A to co? - zapytał Cort, wskazując krwawiącą ranę na jego ręce. Chłopiec przygotował
się na uderzenie i zacisnął usta, by mimowolnie nie krzyknąć, lecz tym razem nie został ukarany.
- Skaleczył mnie - wyjaśnił.
- Wkurzyłeś go - stwierdził Cort. - Sokół nie boi się ciebie, chłopcze, i nigdy nie będzie
się bał. Sokół to boży rewolwerowiec.
Roland spojrzał na Corta. Nie miał bujnej wyobrazni i jeżeli w stwierdzeniu instruktora
zawarty był jakiś morał, Roland raczej go nie zrozumiał; miał w sobie dość pragmatyzmu, by
uznać, że to jedno z nielicznych głupstw, jakie usłyszał z ust Corta.
Cuthbert podszedł do nich i stojąc w bezpiecznym miejscu, tam gdzie ślepy na jedno oko
Cort nie mógł go widzieć, pokazał mu język. Roland nie uśmiechnął się, kiwnął tylko głową.
- Możecie już iść - powiedział Cort, odbierając sokoła. - a ty pamiętaj o swoich
medytacjach, gnido, i o swoim poście. Dzisiaj i jutro rano.
- Tak jest - odparł ze sztywną oficjalnością Cuthbert. - Dziękuję za pouczający dzień.
- Uczysz się - potwierdził Cort - ale twój jęzor ma fatalny zwyczaj wysuwania się
z głupiej gęby, kiedy instruktor odwrócony jest plecami. Być może nadejdzie kiedyś dzień, gdy
ty i on dowiecie się, gdzie jest wasze miejsce.
Ponownie uderzył Cuthberta, tym razem solidnie, między oczy i tak mocno, że Roland
usłyszał głuche łupnięcie - odgłos, jaki wydaje drewniany młotek, kiedy kuchcik odszpuntowuje
beczkę piwa. Cuthbert padł na plecy i jego oczy zasnuła na dłuższą chwilę mgła. Kiedy się
rozjaśniły, spojrzał na Corta, w wąskich zrenicach płonęła jasna niczym gołębia krew
niezawoalowana nienawiść.
Leżąc, pokiwał głową i rozchylił wargi w przerażającym uśmiechu, którego Roland nigdy
u niego dotąd nie widział.
- Widzę, że rokujesz jeszcze jakieś nadzieje - stwierdził Cort. - Kiedy uznasz, że uda ci
się mnie pokonać, podnieś na mnie rękę, gnido.
- Skąd wiedziałeś? - zapytał Cuthbert przez zaciśnięte zęby.
Cort odwrócił się do Rolanda tak szybko, że ten o mało się nie wywrócił - i wtedy obaj
chłopcy leżeliby na trawie, dekorując świeżą zieleń swoją krwią.
- Zobaczyłem to w oczach tego gnojka - oznajmił. - Zapamiętaj to sobie, Cuthbert. To
ostatnia lekcja na dzisiaj.
Cuthbert ponownie kiwnął głową i na jego twarzy pojawił się ten sam przerażający
uśmiech.
- Bardzo żałuję - stwierdził. - Zapomniałem oblicza mojego...
- Odpuść sobie te brednie - mruknął nagle zobojętniały Cort, po czym obejrzał się na
Rolanda. - Idzcie już. Obaj. Jeśli będę musiał jeszcze przez chwilę oglądać wasze głupie gęby,
wyrzygam własne flaki.
- Chodz - powiedział Roland.
Cuthbert potrząsnął obolałą głową i podniósł się na nogi. Cort schodził już ze wzgórza
swoim kołyszącym się, posuwistym krokiem, wszechpotężny i w jakimś sensie prehistoryczny,
w oddali widać było wygoloną na czubku, otoczoną wianuszkiem siwych włosów pochyloną
głowę.
- Zabiję sukinsyna - oświadczył Cuthbert, nie przestając się uśmiechać. Na jego czole rósł
mistycznie wielki fioletowy guz.
- Ani ty, ani ja tego nie zrobimy - stwierdził Roland, szczerząc zęby. - Kolację zjesz
w zachodniej kuchni razem ze mną. Kucharz coś nam da.
- Powie Cortowi.
- Nie jest jego przyjacielem - odparł Roland, a potem wzruszył ramionami. - a jeśli nawet
powie, to co? Cuthbert uśmiechnął się w odpowiedzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]