download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- 0974. Blake Ally Imperium rodzinne 04 Największe wyzwanie
- Blake, Ally Ein Playboy zum Verlieben!
- Hamilton Laurell Anita Blake 3 Cyrk potepiencow
- Jennifer Roberson Cheysuli 6 Daughter of the Lion
- Jennifer L. Armentrout Lux 0.5 Shadows
- 35 Droga w ciemnośÂ›ciach
- BMES
- Pickart Joan Elliott Pocaluj mnie jeszcze raz
- Aristoteles Acerca del Alma
- 09.Carson Aimee Wszystko po raz pierwszy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotocafe.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tejasie, omawiaÅ‚ trasÄ™, pytaÅ‚ o rzezbÄ™ terenu, odlegÅ‚oÅ›ci miÄ™dzy rzekami i gdzie, we¬dÅ‚ug jego
opinii, powinni przejechać nieosÅ‚oniÄ™te poÅ‚a¬cie prerii. Bardzo go też interesowaÅ‚y zwyczaje i
sposób zachowania różnych indiaÅ„skich plemion. Lasy za¬mieszkiwaÅ‚ szczep czcicieli sÅ‚oÅ„ca,
Caddo Hasinai, wy¬brzeże byÅ‚o opanowane przez kanibali Karankawa, na pustynnym poÅ‚udniu
mieszkali prymitywni Coahuilte¬canowie, a na trawiastych terenach plemiÄ™ nieszkodli¬wych
Tonkawa. Równiny nalc:;żaÅ‚y do walecznych Apa¬czów oraz urodzonych jezdzców - Komanczów.
To oni wyparli pozostałe szczepy ze swego terytorium i trudno powiedzieć, które z tych dwóch
plemion było bardziej zajadłe.
Apacze, jak to ujął Charro, "nie czuli lęku przed niczym, co oddychało i miało nogi". Byli
przebiegli, pod-
stępni i okrutni. Wszelkie próby nawrócenia ich na wiarę chrześcijańską kończyły się fiaskiem.
Właśnie z tych powodów Tejas nie rozkwitał, pomimo że od ponad dwustu lat należał do Hiszpanii.
Komancze napłynęli na te tereny z gór na północy mniej więcej sto lat temu. Ci niezrównani
jezdzcy, a przy tym bitni, bezwzględni wojownicy, wdawali się w ciągłe utarczki z Apaczami,
usiłując wyprzeć ich z równin. Więc Apacze, mając wrogów tak w Komanczach, jak i w
Hiszpanach, stali się jeszcze bardziej podstępni, nieustępliwi i gotowi toczyć zaciętą wojnę do
ostatniej kropli krwi. W rewanżu Hiszpanie postanowili wyciąć ich w pień. Aby przeprowadzić
swój zamiar, usiłowali zjednać sobie, niestety z marnym skutkiem, inne szczepy indiańskie. I choć
według urzędowych danych hiszpańska ekspansja na obszar ograniczony rzekami Sabine i Rio
Grande od południa oraz górami na zachodzie została zakończona, to w rzeczywistości Hiszpanie
byli w odwrocie.
Pomimo poczucia zagrożenia ze strony Indian podróż upływała spokojnie. Sprzyjała im pogoda -
dni byÅ‚y sÅ‚o¬neczne i suche. Ptaki Å›piewaÅ‚y, nad polnymi kwiatami i poÅ‚aciami koniczyny brzÄ™czaÅ‚y
pszczoły, a z wysokich traw umykały króliki o puszystych, białych kitkach, podobnych do kłębków
bawełny. Czasami wprost spod końskich kopyt zrywało się stadko kuropatw. W upalne, senne
popołudnia wróble, jastrzębie i myszołowy krążyły leniwie nad ich głowami, a kiedy zapadał
zmrok, zaczynały poszczekiwać kojoty. Aż trudno było uwierzyć, że gdzieś tam, za horyzontem,
mogą czyhać stada dzikusów, gotowych zabić ich z zimną krwią lub poddać najokrutniejszym
torturom, jakie opisywał im Charro. Powoli wspomnienia tragicznych przeżyć ostatnich tygodni
zacierały się w ich pamięci i stawały się tak odległe jak góry Hiszpanii czy wody Missisipi
obmywajÄ…ce Nowy Orlean.
Vicente opalił się i nabrał czerstwego wyglądu. Blizna na policzku przybladła na tyle, że przestali ją
zauważać. Opuściła go apatia, ożywił się i zaczął się interesować otaczającym ich zmiennym
krajobrazem. Czasami jechał obok Refugia lub trzymał się z którymś z mężczyzn, lecz naj chętniej
towarzyszyÅ‚ Pilar. SÄ…dziÅ‚a, że upatrzyÅ‚ jÄ… so¬bie, ponieważ tak jak on podziwiaÅ‚a z rosnÄ…cÄ…
fascynacjÄ… egzotyczne kwiaty i zwierzÄ™ta, na które natrafiali po dro¬dze.
To właśnie z nim i z Charro pewnego popołudnia wjechała na wzgórze, z którego roztaczał się
widok na rozległą równinę, tu i ówdzie poznaczoną pojedynczymi drzewami. Przecinał ją wijący
się strumyk. Ale nie drzewa i nie strumyk przyciągnęły ich uwagę. Zachwyciła ich trawa. Bujna i
zielona w pobliżu strumienia, nieco rzadsza w pewnej odległości od niego, usiana małymi dzikimi
kwiatkami o intensywnie niebieskiej barwie. To zestawienie jaskrawych kolorów raziło oczy, lecz
jednocześnie było ukojeniem dla duszy.
- Piękne - westchnęła Pilar i opierając ręce na kuli, wychyliła się z siodła.
- Nazywamy je el conejo - odezwał się Charro, po czym zsiadł z konia, zerwał kwiatek rosnący w
trawie u ich stóp i podaÅ‚ go Pilar. - Widzisz biaÅ‚y Å›rodek kwia¬tu, ukryty wÅ›ród niebieskich
pÅ‚atków? Przypomina kit¬kÄ™ królika - el conejo. OdtÄ…d bÄ™dziesz widywać ich caÅ‚e Å‚any. A tam -
wskazał ręką kraniec równiny - pasie się dzikie bydło.
Pilar tak pochÅ‚onęło oglÄ…danie ,kwiatów, że nie zauwa¬Å¼yÅ‚a dotÄ…d stada krów.
Kiedy podążyÅ‚a wzrokiem za dÅ‚oniÄ… Charro, zdziwio¬na uniosÅ‚a brwi.
- Czy mi się wydaje, czy one rzeczywiście są większe od krów w Hiszpanii?
- Masz rację. To potomkowie uciekinierów ze stad, sprowadzonych przez pierwszych podróżników,
ludzi pokroju Coronada. Przetrwały tylko najsilniejsze sztuki, o rogach na tyle potężnych, by się
nimi bronić przed za¬kusami drapieżników. To one daÅ‚y poczÄ…tek tutejszej ra¬sie. Musisz przyznać,
że te zwierzęta budzą podziw.
Rzeczywiście, przewodnik stada, brązowy byk, nie był niższy od konia, a rogi miał tak rozłożyste,
że nawet rozpostarte ramiona dorosÅ‚ego mężczyzny nie siÄ™gaÅ‚y¬by obu zakrzywionych koÅ„ców.
ProwadziÅ‚ za sobÄ… oko¬Å‚u dwudziestu rogatych krów, niewiele mniejszych od niego.
- To dzikie bydło? - upewnił się Vicente.
- Najwyrazniej. Nie ma w pobliżu żadnej osady - powiedział Charro, dosiadając z powrotem konia.
- We¬dÅ‚ug prawa zwierzÄ™ta należą do Korony, ale na dobrÄ… sprawÄ™ każdy może je sobie
przywłaszczyć, oczywiście pod warunkiem, że zdobędzie się na odwagę, aby je oznakować.
- Czy właśnie takie bydło hoduje twój ojciec? Charro przytaknął z dumą.
- Tych zwierząt nie da się zaganiać pieszo jak owiec.
Są przebiegłe, zręczne i rącze jak konie. Codziennie przemierzają wiele kilometrów w
poszukiwaniu pa¬stwisk. Dlatego w Tejasie pojawili siÄ™ pierwsi charros, czyli pasterze na koniach.
A jak sami dobrze wiecie, hiszpańscy arystokraci od dawna uważają, że mężczyzna się zmienia,
kiedy dosiada konia. Nabiera odwagi i pew¬noÅ›ci siebie. Mamy tu, w Tejasie, takie powiedzienie:
"Charro jest panem, a ranchero królem".
- Już teraz rozumiem, skÄ…d siÄ™ u ciebie wzięły te wiel¬kopaÅ„skie maniery - powiedziaÅ‚a Pilar,
posyłając mu rozbawione spojrzenie.
Zadowolony odwróciÅ‚ siÄ™ ku niej, patrzÄ…c rozradowa¬nymi niebieskimi oczami.
- A mam je?
- Tylko od czasu do czasu - zastrzegła się śpiesznie.
- Z tego, co mówisz, zgaduję, że estancja twojego ojca musi być rozległa - odezwał się Vicente.
- Nie tak bardzo. Jego mercedes, czyli przydziaÅ‚ nada¬ny z Å‚aski króla, opiewa na jakieÅ›
dwadzieÅ›cia mil kwa¬dratowych. Znam wiÄ™ksze hacjendy.
- Hodujecie bydło na skóry?
- I na łój. Mięso jest nieco żylaste, ale pocięte na cieniutkie steki, doprawione pieprzem i cebulą,
smakuje wspaniale. W tej chwili oddałbym pół życia za talerz takiego mięsiwa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]