download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Cykl Gwiezdne Wojny Młodzi Rycerze Jedi (04) Miecze świetlne (M) Kevin J.Anderson & Rebecca Moesta
- Anderson Natalie Światowe Życie Duo 352 Pierwszy pocałunek
- (WAM) . New Testament From Sinaitic Manuscript H.T. Anderson
- Andersen's Fairly Tales
- Beverly Sims Menage & More 09 Caroline's House
- Heschel_Abraham_Joshua_ _Prosiłem_o_cud
- Anderson Caroline Medical Duo 473 PowrĂłt buntownika
- Anderson_Caroline_ _Weekend_w_Szkocji
- Fallen Angel
- 635. Richmond Emma Z gśÂ‚owć… w chmurach
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lovejb.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uda mu się nic przed nimi ukryć?
- Chciałbym pokazać jej zdjęcia Jacka z wczesnego nie
mowlęctwa. Zapomniałem ich zabrać tamtego dnia.
- Nie musisz się tłumaczyć, przyjacielu - rzekł Mark,
a po jego twarzy rozlał się uśmiech. - Startuj do niej! Na
prawdę niezła laska.
1 ty, Brutusie? Chyba naprawdę im zależało, by związał
się z kobietą. Czyżby chcieli się od niego uwolnić, by roz
winąć własny biznes?
Nie próbował do niej dzwonić. Zaryzykował. I, oczy
wiście, gdy podjechał pod jej dom, okazało się, że na
podjezdzie stał inny samochód. Miała gości.
Do diabła! Skręcił na podjazd, tak że mogła zauważyć
światła samochodu. Stała teraz w kuchennym oknie, patrząc,
kto podjechał.
Potem frontowe drzwi się otworzyły i wyszła na ganek,
rozcierając ramiona z powodu wieczornego chłodu.
Poczuł się jak w pułapce.
Zgasił silnik, wysiadł z samochodu i podszedł do Molly,
nadal nie wiedząc, co powiedzieć.
- Wejdz - zaprosiła go od razu do środka. - Poznasz
moich teściów.
Hammondowie byli ostatnim ludzmi na świecie, których
chciałby teraz poznawać. Okazali się uroczymi ludzmi -
przyjacielskimi, zainteresowanymi rozwojem Jacka. Molly
RS
poprosiła ich, by przez godzinę zajęli się Libby, ponieważ
chciałaby wyjść. Nawet nie mrugnęli powieką.
Wielki Boże, pomyślał Sam w popłochu, niemożliwe,
by o wszystkim wiedzieli! Ponosiła go wyobraznia.
Molly włożyła żakiet, wzięła torebkę i uśmiechnęła się
do teściów z wdzięcznością..
- Skoczymy tylko na drinka.
- Nie spieszcie się - powiedział ojciec Micka. - Cie
szymy się, że znów gdzieś wychodzisz.
Wsiedli do samochodu Sama i pojechali do najbliższego
pubu. Zajęli spokojny stolik pod oknem. %7ładne z nich nie
piło. Sam żałował, że przyjechał samochodem, bo odrobina
whisky dodałaby mu śmiałości.
- Przykro mi, że popsułem ci wieczór - zaczął, ale Mol
ly od razu się roześmiała.
- Nie wygłupiaj się! Wolę być z tobą. Moi teściowie
to uroczy, mili ludzie, ale nie nadajemy na tych samych
falach. A więc... rozumiem, że chciałeś ze mną poroz
mawiać?
Ostrożnie odstawił szklankę i westchnął.
- Czy twoja odpowiedz jest negatywna? - spytała. -
ZniosÄ™ to, Sam. Po prostu powiedz.
Podniósł wzrok i uśmiechnął się cierpko.
- Nie jest negatywna, ale też nie jest do końca pozy
tywna... To znaczy... - plątał się bezradnie. - Może naj
pierw spróbujemy pójść do teatru? Nie chcę, byśmy zrobili
coś pospiesznego, co może zranić któreś z nas... - Zaczął
bawić się podstawką. - Wiem, że nie robisz tego ot tak so
bie... Nie odtrÄ…cam ciÄ™, bo bardzo ciÄ™ pragnÄ™, na pewno
o tym wiesz. Przecież dałem ci to odczuć. Chodzi mi o to...
RS
że wolałbym pogłębiać naszą znajomość stopniowo. Zoba
czyć, jak nam się układa... Aatwo byłoby pójść z tobą do
łóżka i wziąć to, co mi oferujesz, ale ja tego nie chcę zrobić.
Jesteś dla mnie zbyt ważna, zbyt cię szanuję.
Uśmiechnęła się przez łzy.
- Jesteś głupi. Nie pomyślałabym, że mnie nie szanujesz.
- Po prostu nie chcę niczego przyspieszać.
- Dobrze. Nie będziemy. Zaczniemy od drinka, zgoda?
Poczuł, że napięcie uchodzi z niego jak powietrze
z przekłutego balonu. Roześmiał się cicho, ujął szklankę i
wzniósł toast.
- Zwietny pomysł. Ale muszę już wracać. Znów wyko
rzystałem Marka i Debbie.
Molly uśmiechnęła się trochę sztucznie.
- W porzÄ…dku. Wobec tego innym razem.
- Może w czwartek? Grają nowy film, który chciał
bym zobaczyć. Przepraszam, że to środek tygodnia, ale
Debbie i Mark majÄ… wolny weekend, a piÄ…tek to dla nich
świętość.
Oczy jej się lekko zamgliły.
- Będzie cudownie - powiedziała.
Sam zastanawiał się, jak długo uda mu się utrzymywać
pomiędzy nimi fizyczny dystans.
Jeszcze zanim dotarli pod jej dom, na pustej wiejskiej
drodze pogrążonej w ciemnościach, zjechał na bok i wziął
Molly w ramiona.
- Pocałunek na dobranoc - powiedział głosem zdradza
jącym napięcie.
Gdy wtuliła się w niego, dotknął ustami jej ust. Sma
kowały cudownie. Chciałby się w nich zatracić. Potrzebował
RS
całej siły woli, by ją puścić, a potem mocno chwycić kie
rownicę i oprzeć głowę o zbielałe nadgarstki.
- Sam?
Przekręcił kluczyk i uniósł głowę, przyglądając się Molly
w nikłym świetle deski rozdzielczej.
- SÅ‚ucham?
- Dziękuję.
- Nie dziękuj. Byłem bliski...
- Ja także. Dlatego ci dziękuję.
Wszystko w odpowiednim czasie, przypomniał sobie, po
czym ruszył, by odwiezć ją do domu.
RS
ROZDZIAA SIÓDMY
To był prawdziwy początek, pomyślała Molly. I to jaki!
O tym pocałunku na dobranoc długo nie zapomni.
Podśpiewując pod nosem, weszła na górę, zajrzała do
Libby i poszła wziąć kąpiel.
Hammondowie pojechali już do domu. Oczywiście, byli
ciekawi, co zaszło, ale nie naciskali. Zawsze byli bardzo
cierpliwi i dyskretni. W przeciwieństwie do Micka. On był
niecierpliwy, prawie tak samo jak Sam.
To interesujące. Nigdy dotąd ich nie porównywała. Teraz
nieoczekiwanie doszła do wniosku, że pod wieloma wzglę
dami byli do siebie podobni.
Wchodząc do gorącej wody, zmarszczyła brwi, gdy prze
mknęło jej to przez głowę. Sam i Mick byli tak różni jak
ogień i woda, a jednak obydwaj odznaczali się taką samą
przyzwoitością, lojalnością i życzliwością w stosunku do
ludzi.
Nie wspominając o pewnej skrytości charakteru. Mick
z początku niechętnie z nią rozmawiał, dopiero potem, gdy
osiągnęli punkt zwrotny w ich związku, otworzył się przed
nią i opowiedział o sobie wszystko.
Czy Sam kiedykolwiek zrobi to samo? Czy powie jej
to, co chciałaby usłyszeć?
Obawiała się, że nie.
RS
Och, do licha! Musi przestać bawić się w przewidywania
i cierpliwie czekać, co przyniesie los. Nie powinna dłużej
rozpamiętywać pocałunku oraz jego możliwych konsek
wencji.
Teraz szybko wysuszy włosy i położy się spać. Jutro mu
si wstać bardzo wcześnie.
Po południu odwiedzi ginekologa, by zapisał jej pigułki.
Musi się zabezpieczyć.
Przez cały tydzień Sam na przemian żałował pocałunku
i czekał na następny.
W końcu nadszedł czwartkowy wieczór. Zabierał Molly
do kina.
Dziś po południu widział w klinice Nicka i Sally Ba-
kerów. Sally wkrótce urodzi, ale może jeszcze nie dzisiaj.
Podjechał pod dom Molly pięć minut przed czasem.
Molly jednak wyszła od razu. Wyglądała wspaniale. Ucie
szył się, że będzie siedzieć obok niej w kinie w komplet
nych ciemnościach.
Obejrzeli trochę naiwną komedię romantyczną, na któ
rej miało się ochotę i śmiać, i płakać, i przytulać do part
nera.
Gdy po filmie odwiózł ją do domu, było jeszcze dość
wcześnie.
- Może wejdziesz? - zaproponowała, na co chętnie
przystał.
Potem zreflektował się, że to nie najlepszy pomysł. Lib
by przebywała u dziadków, byliby więc całkiem sami.
- Właściwie nie powinienem - powiedział po namyśle.
- Muszę jeszcze popracować.
RS
Nie było to kłamstwo, ale też nie całkowita prawda. Po
twarzy Molly przemknęło rozczarowanie. Może jednak po
winien wejść, nie zważając na konsekwencje?
- Oczywiście - powiedziała. - Dziękuję za uroczy wie
czór. Naprawdę podobał mi się film. Do zobaczenia jutro.
Otworzyła drzwi samochodu i wysiadła, a Sam pod
wpływem nagłego impulsu wychylił się i popatrzył na nią,
gdy już miała zamknąć drzwi.
- Molly? Co robisz w niedzielę rano? Mówiłaś, że
chciałabyś pójść na spacer. Moglibyśmy pójść razem do par
ku, ale tam Jack będzie chciał nakarmić kaczki, a przypu
szczam, że Libby jest na to za duża i...
Roześmiała się szczerze, a oczy jej pojaśniały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]