download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Anne McCaffrey JeĹşdĹşcy smokĂłw z Pern 4. Spiew Smokow
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow 04 Spiew Smokow
- Anne Perry [Thomas Pitt 25] Buckingham Palace Gardens (v4.0) (pdf)
- Boge Anne Lise Grzech pierworodny 02 Tajemnica
- Anne McCaffrey JeĹşdĹşcy smokĂłw z Pern 5. Smoczy spiewak
- Anne Rainey [Cape May 02] What She Craves (pdf)
- Burroughs, Edgar Rice Mucker 2 Return of the Mucker
- Eames_Anne_Ukochany_z_Montany
- Anne McCaffrey ship x Honeymoon
- Anne McCaffrey Crystal 2 Killashandra
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- myszka-misiu.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ponosili wszyscy, którzy wpłacali mu swoje oszczędności.
Tak czy inaczej, Cosimo - nasz capo, nasz przywódca - uwielbiał ten klasztor i
obdarowywał go rozlicznymi skarbami, a przede wszystkim wyłożył fundusze na
wzniesienie nowych, cudownie zaprojektowanych budynków.
Jego krytycy, ci wszyscy malkontenci, którzy nigdy niczego wielkiego nie osiągają i
wszędy doszukują się oznak trwałego rozkładu, oni to właśnie mówili o Cosimie, że
musi umieścić swój herb nawet w mnisich wychodkach .
Na herbie jego widniała zaś tarcza z pięcioma wypukłymi kulami. Przeróżnie
wykładano sens ich tam obecności, a wrogowie Cosima powiadali złośliwie, iż służą
one do trafiania w płot.
A przecież ludzie ci mogli byli spostrzec, iż Cosimo całymi dniami modlił się i
rozmyślał w tym klasztorze. I mogli też zauważyć, że były przeor tej instytucji -
Cosimowy przyjaciel i doradca, Fra Antonino - sprawował obecnie urząd arcybiskupa
Florencji.
Powyższy wstęp dedykuję tym wszystkim ignorantom, którzy nawet pięćset lat po
ówczesnych wydarzeniach rozpowszechniają na temat Cosima niecne kłamstwa.
Przechodząc przez bramę, pomyślałem: Cóż ja, na rany Chrystusa, powiem tym
sługom świątyni bożej?
Jak tylko myśl ta wyskoczyła z mej sennej głowy, a tym samym - jak mniemam - z
mych równie sennych ust, usłyszałem przy uchu śmiech Ramiela.
Chciałem poszukać go wzrokiem, lecz znowu ogarnęły mnie mdłości i zawroty głowy.
Stwierdziłem jedynie, że znalezliśmy się teraz na kojąco spokojnym krużganku
klasztoru.
Słońce tak mocno raziło mnie w oczy, iż nie mogłem jeszcze podziękować Bogu za
urodę, jaką obdarzył On umieszczony na środku przyklasztornego placyku
118
kwadratowy, zielony ogród. Widziałem jednak bardzo wyraznie zbudowane przez
Michelozza niskie łuki, które układały się nad moją głową w proste, szare sklepienie.
Moje poczucie błogości i bezpieczeństwa wzmagały poza tym eleganckie kolumny,
zwieńczone małymi jońskimi kapitelami. Zmysł proporcji był zawsze silną stroną
Michelozza. Wszystko, co budował, wywoływało wrażenie przestronności i
otwartości; tak też było z tymi - jakże typowymi dlań - krużgankami.
Nic wszakże nie było w stanie wyprzeć z mojej pamięci ostrych gotyckich łuków
owego francuskiego zamczyska na Północy albo widzianych tam filigranowych
ornamentów, stanowiących obrazę dla Boga Wszechmogącego. Z jednej strony
wiedziałem, iż mylnie oceniam intencje architektów, albowiem przed Florianem i jego
dworem rezydowali tam przecie Francuzi i Germanie; z drugiej jednak nie mogłem
pozbyć się dręczących mój umysł i tak bardzo nienawistnych mi obrazów.
Robiłem, co tylko się dało, aby powstrzymać grożące mi znowu torsje. Rozluzniłem
się nieco i rozejrzałem dokoła.
Przez krużganek i rozgrzany ogród ciągnął mnie barczysty, wręcz niedzwiedziowaty
zakonnik, który - jak to pewnie miał w zwyczaju - promiennie się do mnie uśmiechał.
Towarzyszyły nam inne spowite w czarno - białe szaty postacie o wychudzonych,
lecz pogodnych obliczach. Choć nie widziałem żadnych aniołów, ludzie ci
przypominali ich bardziej niż ktokolwiek inny na świecie.
Po chwili zrozumiałem - jako kilkukrotny już wcześniej gość tego klasztoru - że
zakonnicy nie wiodą mnie do hospicjum, w którym aplikowano leki chorym, ani do
pomieszczenia, w którym modlili się przybyli tutaj pielgrzymi, lecz na górę, po
schodach, na korytarz prowadzący do zamieszkałych przez mnichów cel.
W kolejnym przypływie mdłości doznałem zarazem porażenia pięknem, albowiem na
ścianie u szczytu schodów ujrzałem fresk Fra Giovanniego Zwiastowanie.
Było to moje Zwiastowanie, czyli najukochańszy ze wszystkich hołubionych przeze
mnie motywów biblijnych.
Nie, nie był to płód mojego kłopotliwego geniusza, Filippa Lippiego, bynajmniej. Ale -
powtórzę - było to moje Zwiastowanie, czyli wymowny znak, iż żaden demon nie
może skazać na potępienie duszy, pojąc ją krwawą trucizną.
A może wlano ci również do ust krew Urszuli? Przeraziłem się tą myślą. Spróbuj,
głupcze, zapomnieć, jak odrywają od ciebie jej miękkie palce. Spróbuj, otumaniony
głupcze, zapomnieć ojej ustach i gęstym strumyku krwi, który sączył się do twych ust.
- Spójrzcie tylko! - krzyknąłem. Wskazałem rzeczony fresk zwiotczałą ręką.
- Tak, tak. Mamy ich tutaj sporo - odrzekł z uśmiechem niedzwiedziowaty zakonnik.
119
Autorem tego dzieła był, rzecz jasna, Fra Giovanni, czyli pózniejszy Fra Angelico.
Widoczne to było na pierwszy rzut oka. Ja zresztą fresk ten już znałem. Artysta ów
namalował anioła i Najświętszą Panienkę w sposób prosty i surowy, choć czuły i
tkliwy zarazem. Scena zwiastowania pozbawiona tu była jakichkolwiek ornamentów,
a odbywała się pośród niskich, zaokrąglonych sklepień łukowych - takich, jakie
widziałem chwilę wcześniej na klasztornym krużganku.
Kiedy mój zwalisty zakonnik skierował mnie do przestronnego, błyszczącego i
arcypięknego w swojej prostocie korytarza, podjąłem próbę ujęcia w słowa zachwytu,
w jaki wprawił mnie widok anioła z fresku Fra Giovanniego.
Chciałem powiedzieć Ramielowi i Seteusowi (jeśli ciągle mi towarzyszyli): Spójrzcie.
Skrzydła Gabriela mają taką piękną barwę. No i popatrzcie, jak symetrycznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]