download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Anne Rainey [Cape May 02] What She Craves (pdf)
- 0415403510.Routledge.Green.Political.Thoughts.May.2007
- czarny gerard may k.
- Bunsch Karol PP 06 Odnowiciel
- 02. May Karol Krolowa Cyganow
- May Karol Cyganie i przemytnicy
- May Karol Skarby i krokodyle
- May Karol Œmierć Judasza
- Jacqueline Carey Kushiel's Legacy 03 Kushiel's Mercy
- 09.Carson Aimee Wszystko po raz pierwszy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- blox.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podróż. Uczyniłem to. Omar, który zaprzyjaznił się z obsługą statku, mówiącą głównie po wło-
sku, aby jak najwięcej nauczyć się języka, dowiedział się o skardze i natychmiast powiadomił
mnie o wszystkim.
Ci ludzie są niedoświadczeni jak dzieci, powiedział które nie wiedzą nawet tego, jakie
zwyczaje panują na statkach. Uważają się za lepszych od Arabów. Kiedyś złościłoby mnie to, ale
teraz jestem Sejjid Omar i tylko im współczuję.
I na tym sprawa byłaby dla nas zakończona.
Z Fangiem nie spotkałem się do tej pory. Cierpiał na chorobę morską i nie wychylał nosa z
kabiny. Także obawa przed owymi dżentelmenami przyczyniła się z pewnością do tego, że tak
uporczywie pozostawał na dole. Przypuszczenie to okazało się całkowicie uzasadnione. Dowie-
działem się tego ostatniej nocy na statku. Jeśli o mnie chodzi, to ci panowie dopuszczali się nie-
zliczonych złośliwości pod moim adresem, starali się na każdym kroku utrudniać mi życie, ale
nie robiło to na mnie większego wrażenia.
Nasz parowiec potrzebował pięciu dni na dotarcie z Colombo do Penangu. Wyruszyliśmy w
sobotę, a w czwartek byliśmy na miejscu. Ostatniej nocy nie poszedłem spać, lecz zostałem na
pokładzie i pisałem. Kapitan z mego powodu wydał polecenie, aby nie gasić światła. Był wielkim
przyjacielem ptaków i obok swojej kajuty umieścił znaczną liczbę tutejszych ptaków w pięknie
wykonanych klatkach. Gdy tylko obowiązki mu na to pozwalały, kazał sobie ustawiać stół koło
swoich pupilów, siadał tam i zajmował się nimi. Ja także kocham ptasi świat. Zauważył to i
61
wkrótce nie siedział samotnie przy stole. Stąd także ta uprzejmość, aby podczas ostatniej nocy
zaopatrzyć mnie w światło do pisania.
Było to cudownie piękna, południowa, morska noc. Coś takiego trzeba przeżyć, bo opisać się
nie da. Na południowym niebie gwiazdy są mniej widoczne niż na północnym, lecz wydają się
większe i przez to bliższe ziemi. Morze rozbłyskuje jasnym blaskiem, a zagadki nocy przystępują
do ludzi z prośbą o rozwiązanie, wyrazniej niż gdziekolwiek indziej. Lecz mimo jego całej, dum-
nej wiedzy i przenikliwego myślenia, człowiek jest wobec tych tajemnic niczym.
Jest w stanie tylko przeczuwać i mieć nadzieję. A gdy zdarzy mu się, że zstąpi ku niemu anioł
wiary i szepnie, że to przeczucie może stać się prawdą, a nadzieja może się spełnić, to niech
przyjmie ten głos z pokorą.
Północ już minęła, gdy za sobą usłyszałem szelest. Obejrzałem się i ujrzałem Fanga, który
wchodził po schodach prowadzących do kabin. Spostrzegłszy, że go zauważyłem ukłonił się i
czekał, czy zagadnę. Pozdrowiłem go po angielsku. Ukłonił się raz jeszcze i odpowiedział:
To, że wybrał pan akurat ten język, stanowi dla mnie palec boży. Czy nie przeszkadza panu,
że wyszedłem na górę i zażyłem trochę ruchu?
Nie.
Ukłonił się po raz trzeci, odwrócił i znów zaczął spacerować. Trwało to może godzinę; potem
skierował się ku schodom w dół. Musiał mnie minąć i uczynił to z takim ociąganiem, jakby
chciał mi coś powiedzieć. Odłożyłem więc pióro i spojrzałem na niego pytająco. Wtedy odezwał
siÄ™:
Pan pracuje, a ja panu przeszkadzam. Prawda?
Wstałem z krzesła mówiąc:
Tak pracuję, ale rozmowa z panem sprawi mi prawdziwą przyjemność.
To uprzejmie z pana strony, ale poznaję po głosie, że to prawda. Wcześnie rano dopłyniemy
do portu, a moje serce mówi mi, że najwyższy czas, abym panu wyznał, iż powstrzymał mnie pan
od pochopnego wniosku na temat zachodnich narodów i ich form życia, jaki może zawarłbym w
książkach, które mam zamiar napisać. To, co przeżyłem do tej pory, w żadnym razie nie nada-
wało się do tego, aby się nimi zająć; pańskie zachowanie w Point de Galla ukazało mi, że w na-
pływającej do nas mętnej, europejskiej wodzie znajduje się kilka przejrzystych, czystych kropel
pozwalających mieć nadzieję na coś lepszego niż do tej pory myślałem.
Taki wstęp pozwalał oczekiwać dłuższej rozmowy. Dlatego poprowadziłem go na ustronną
ławeczkę przy balustradzie, gdzie nie dochodził ostry blask elektrycznego światła. Nie robiąc
zbędnych ceremonii usiedliśmy i ja odpowiedziałem:
Historia pańskiego kraju oczywiście nie predestynuje pana do tego, by głosił pan miłość do
nas. Ale może być pan przekonany, że nie wszyscy z Zachodu, którzy odwiedzają pański kraj
jedynie w tym celu, aby go wyeksploatować są runner, loafer czy rowdiest, czyli nierobami,
awanturnikami i przemytnikami. Tutaj, na Wschodzie, narodziła się niegdyś chrześcijańska mi-
łość. Niejeden z nas przybywa tu, aby badać jej ślady. A kto tak czyni, ten szanuje prawa każde-
go, jest uczciwy i sumienny nawet wobec najbardziej egzotycznych współziomków. Sądzę, że nie
skłamię, jeśli zaliczę się do takich właśnie. Kocham pański naród, z pewnością nie mniej niż
każdy inny. Mój zawód tak jak pański, polega na pisaniu książek. I zaręczam panu, że nigdy nie
będę wychwalać swojego narodu kosztem innych bez wcześniejszych badań.
Pan kocha mój naród! powtórzył moje słowa. Czy może być prawdą, że ktoś, kto nie jest
Chińczykiem wyrzekł te słowa? Każdy inny naród cieszy się jakimś szacunkiem, jedynie chiński
nie. Czym na to zasłużyliśmy? Cóż złego uczyniliśmy innym? Barbarzyńcy dzisiaj wycinają się
w pień, a jutro całują się serdecznie. Czy kiedykolwiek zwalczaliśmy ich bądz oszukali tak, jak
oni siebie nawzajem? Nastawaliśmy na ich kruszce, na owoce ich pól, na zdobycie techniki? Nie!
62
Czy potrzebujemy w ogóle czegokolwiek od nich? Nie i jeszcze raz nie! Tak więc pytam: z ja-
kiego powodu czują się w prawie wnikać jak bakcyle przez cielesne i duchowe pory w ciało i
duszę naszego narodu i na tak zwanym żółtym człowieku dopuszczać się podobnego mordu,
jakiego dopuścili się na czerwonym ?
Mówił bez gniewu i półgłosem, jakby mówił sam do siebie. Czy i jego dusza była tak samo
nieczuła i spokojna? Ponieważ nie odpowiadałem, ciągnął dalej:
Wiem co pan powie: narody muszą jakoś ze sobą współżyć! To wielka prawda. Ale najbied-
niejszy i najmniej znaczący człowiek posiada w pańskim kraju tak zwane prawo domu. Prawo
broni go przed każdym, kto bez pozwolenia chce do niego wtargnąć. To prawo ma każdy czło-
wiek, każda wieś, każde miasto, każdy kraj. Czyżbyśmy tylko my go nie mieli? Takim historycz-
nym kłamstwem jest twierdzenie, że nadużyliśmy tego prawa. Przyjęliśmy do siebie azjatyckie
narody, które mieszkają u nas po dziś dzień, chociaż mają inną religię i inną kulturę. Próbowali-
śmy uczynić to także z barbarzyńcami. Byli u nas mile widziani i obdarowani wysokimi godno-
ściami i urzędami. A jak nam podziękowali? Dziś przyjęliśmy ich do siebie, a już nazajutrz rzu-
cili się chciwie na nasze serca, aby zadomowić się nie tylko w naszym kraju, lecz także w na-
szych duszach. Ci nieliczni obcy, którzy u siebie w domu nienawidzą się wzajemnie i zwalczają z
powodów religijnych; oni, którzy od początku aż po dzień dzisiejszy zraszają swą wyrafinowaną
cywilizację krwią swych własnych braci; oni, których podziwiana przez wszystkich mądrość nie
doprowadziła dalej niż do stwierdzenia, że nie Bóg rządzi światem; roztrąbiony na cały świat
humanitaryzm nie jest niczym innym jak zakamuflowanym egoizmem. Oni, których instytucje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]