download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Sto pociagniec szczotka przed snem
- Le Guin Ursula K. Hain 08 Cztery drogi ku przebaczeniu
- Le Guin Ursula K. Świat Rocannona
- In Alien Hands William Shatner
- C# Language Reference A.Hejlsberg,S. Wiltamuth
- Bezimienna Gail Carriger
- Edgar Allan Poe Collected Works of Poe Volume 2 The Raven Edition
- Cartland_Barbara_ _Powrót_syna_marnotrawnego
- Brooks, Terry Landover 03a Wizard at Large
- Goscinny Rene & Sempe Jean J Wakacje MikośÂ‚ajka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- myszka-misiu.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że coś obserwuje, czegoś słucha. Czuła mocne i równe bicie jego serca.
Heather, posłuchaj. Będę musiał wrócić.
Dokąd? Co takiego się stało? głos miała cienki.
Do Habera. Muszę iść. Już. Czekaj na mnie w restaura-qi. Czekaj na mnie, Heather.
Nie idz za mnÄ….
209
Poszedł. Musiała iść za nim. Poszedł szybko, nie oglądając się, w dół długimi
schodami pod arkadami, obok wyschłych fontann, do kolei linowej. Na końcowym
przystanku czekał wagon. Wskoczył do niego. W chwili, kiedy wagon ruszał, Heather
wpadła do środka. Powietrze paliło ją w płucach.
Co do diabła, George!
Przepraszam. Też dyszał. Muszę się tam dostać. Nie chciałem cię w to
wplątywać.
W co? Gardziła nim. Usiedli naprzeciw siebie, ciężko oddychając. Co to za
dzikie przedstawienie? Po co tam wracasz?
Haber& Przez chwilę George'owi zabrakło śliny. Zni. Heather poczuła, że
ogarnia ją głębokie bezrozumne przerażenie. Zignorowała je.
O czym? No to co?
Spójrz przez okno.
Kiedy biegli i od chwili, gdy wsiedli do kolejki, patrzyła tylko na niego. Przejeżdżali
właśnie przez rzekę, wysoko nad wodą. lyiko że nie było wody. Rzeka wyschła. Dno
popękało i ociekało szlamem w światłach mostów, wstrętne, pełne oleju, kości,
zgubionych narzędzi i umierających ryb. W ogromnych, oślizgłych dokach leżały na
boku zdewastowane wielkie statki.
Budynki w centrum Portland, Stolicy Zwiata, wysokie, nowe, wspaniałe sześciany z
kamienia i szkła poprzedzielane odmierzonymi dawkami zieleni, fortece rządowe
Badanie i Rozwój, Aączność, Przemysł, Planowanie Gospodarcze, Ochrona
Zrodowiska roztapiały się. Robiły się rozmokłe i chwiejne jak galaretka
pozostawiona na słońcu. Narożniki spłynęły już po krawędziach, zostawiając wielkie
smugi. 210
Kolej sunęła bardzo szybko i nie zatrzymywała się na przystankach. "Coś musiało
się stać z liną" pomyślała Heather obojętnie. Kołysali się mocno nad
rozpuszczającym się światem, na tyle nisko, aby słyszeć dudnienie i krzyki.
W miarę jak wagon się wznosił, zza głowy George'a siedzącego twarzą do Heather
wyłoniła się góra Hood. Może zobaczył trupi blask odbity w jej twarzy lub oczach, bo
od razu odwrócił się. Ujrzał ogromny odwrócony stożek ognia.
Wagon chwiał się szaleńczo nad otchłanią między odkształcającym się miastem i
bezkształtnym niebem.
" Wygląda na to, że nic dzisiaj nie wychodzi, jak powinno -odezwała się głośno
drżącym głosem kobieta siedząca w głębi.
Blask erupcji był przerażający i wspaniały. W porównaniu z pustym obszarem
leżącym teraz przed wagonem przy górnym końcu linii, ogromna, materialna,
geologiczna potęga żywiołu dawała oparcie.
Przeczucie, które ogarnęło Heather, gdy odrywała wzrok od jadeitowego nieba,
stało się teraz obecnością. Coś tam było. Obszar albo okres pewnej pustki.
Obecność nieobecności: nieokreślone istnienie bez żadnych cech, do którego
wpadało wszystko i z którego nic się nie wydostawało. Straszne i jednocześnie nie.
To było to niewłaściwe rozwiązanie.
I w to właśnie wszedł George, gdy kolej zatrzymała się na końcowym przystanku.
Wychodząc obejrzał się na nią i krzyknął:
Czekaj na mnie, Heather! Nie idz za mnÄ…, nie wychodz!
Ale chociaż usiłowała go posłuchać, to przyszło do niej. Rozrastało się gwałtownie.
Stwierdziła, że wszystko zniknę-ło i że jest zagubiona w panicznej ciemności,
wykrzykując bezgłośnie imię swego męża, opuszczona, aż zwinęła się w
211
kulę wokół centrum swego istnienia i zaczęła bez końca spadać w suchą otchłań.
Siłą woli, która jest rzeczywiście potężna, jeśli użyć jej we właściwy sposób we
właściwym czasie, George Orr znalazł pod stopami twardy marmur stopni
prowadzących do Wieżowca ULBIR. Ruszył w przód, a oczy informowały go, że stąpa
po mgle, błocie, rozkładających się ciałach, niezliczonych dróżkach. Było bardzo
zimno, ale unosił się zapach rozgrzanego metalu i palących się włosów albo mięsa.
Przeszedł przez hol. Złote litery z aforyzmu biegnącego dookoła kopuły zatańczyły
przez chwilę wokół niego: LUDZKOZ KOZ O Z Z . "Z" usiłowały go przewrócić,
pchając mu się pod nogi. Wszedł na ruchomy chodnik, choć go nie widział, stanął na
stopniu spiralnych schodów ruchomych i pojechał w górę w nicość, stale
podtrzymujÄ…c jÄ… mocÄ… swej woli. Nie zamknÄ…Å‚ nawet oczu.
Na ostatnim piętrze podłogę stanowił lód grubości palca i zupełnie przezroczysty.
Było widać przezeń gwiazdy półkuli południowej. Orr wszedł na niego i wszystkie
gwiazdy zadzwięczały głośno i fałszywie jak popękane dzwony. O wiele gorszy był
wstrętny zapach, od którego się dusił. Ruszył do przodu z wyciągniętą ręką.
Napotkał płytę na drzwiach sekretariatu Habera. Nie widział jej, ale czuł ją dotykiem.
Zawył gdzieś wilk. Lawa płynęła na miasto.
Doszedł do ostatnich drzwi. Otworzył je pchnięciem. Po drugiej stronie nie było nic.
Pomóżcie mi powiedział na głos, bo pustka go ciągnęła, przyciągała. Sam nie
miał na tyle siły, aby przejść przez nicość na drugą stronę.
Czuł w umyśle jakby głuche ożywienie. Pomyślał o TluaToi Ennbe Ennbe i popiersiu
Schuberta, i o Heather mówiącej 212
wściekłym głosem: "Co, do diabła, George!". Wydawało się, że tylko na tym może
się oprzeć, przechodząc przez nicość. Ruszył do przodu. Jednocześnie wiedział, że
straci wszystko, co ma.
Wszedł w środek koszmaru.
Zimna, niepewnie poruszająca się, wirująca ciemność ze strachu, która odciągała go
na bok, rozrywała na strzępy. Wiedział, gdzie znajduje się Wzmacniacz. Wyciągnął
swą śmiertelną rękę w normalnym kierunku. Dotknął go, wymacał dolny guzik i
przycisnÄ…Å‚ go raz.
Następnie przykucnął, zasłaniając oczy i kuląc się, bo strach owładnął jego umysł.
Gdy uniósł głowę i spojrzał, świat zaistniał ponownie. Nie był w dobrym stanie, ale
był.
Nie znajdowali się w Wieżowcu ULBIR, ale w jakimś ob-skurniejszym, zwyklejszym
gabinecie, którego nigdy przedtem nie widział. Haber leżał rozciągnięty na kozetce,
ogromny, ze sterczącą brodą. Znów była rudobrązowa, a skóra biaława, nie szara.
Półotwarte oczy nic nie widziały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]