download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Briggs Patricia Mercedes Thompson 01 Zew księżyca
- Baccalario Pierdomenico Magiczna Zagadka
- Edmond Hamilton Captain Future 18 Red Sun of Danger
- 0415329167.Routledge.Trust.and.Toleration.Sep.2004
- Krentz Jayne Ann Harlequin Satine Poszukiwacz skarbów
- 492.Mortimer Carole LondyśÂ„skie negocjacje
- Hannah Kristin Jedyna z archipelagu (Wyspa pojednania)
- Buddha's Tales for Young and Old Volume 2 Text Only
- FTS LOOX N 100 EN
- Lynn Abbey Chronicles Of Athas 04 Cinnabar Shadows (v1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotocafe.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dy mógłby ocenić, czy warto się wysilać, czy może lepiej zawrócić i stawić czoło
niebezpieczeństwu.
Zazdrościł Zimowemu Księżycowi jego umiejętności widzenia w nocy, dla
niego księżycowa noc pełna była nieprzeniknionych cieni. W otaczającej go czer-
ni mógł skrywać się wróg, ale równie dobrze mogło tam nie być nikogo i kto wie,
czy nie warto byłoby się w niej ukryć. Od księżyca bił jasny blask, jednak dość
gęste jeszcze listowie nie pozwalało mu dotrzeć do ziemi.
Zcigająca ich sfora zawyła. Skif nie miał złudzeń, w jakim znalezli się nie-
bezpieczeństwie; stwory zbliżyły się do nich. Jeśliby spojrzał za siebie, mógłby
je zobaczyć. Krzewy porastające ścieżkę wydawały się wcale nie utrudniać im
pościgu, a raczej go ułatwiać. Dawno temu przekonał się, że znacznie łatwiej jest
ścigać, niż uchodzić przed pościgiem.
Ostrożnie pochylił się nieco bardziej nad karkiem Cymry, by nie przygnieść
sowy. K Tathi wydawał się rozumieć jego zamiary i nie opierał się, jednak gdy
było mu niewygodnie, ostrzegł Skifa, silniej zaciskając szpony. Herold czuł na
twarzy i dłoni dotyk miękkich piór skulonego ptaka.
Podniósł oczy. Przed nimi, pomiędzy drzewami zamajaczyła szara, skalna
ściana. W tym świetle bardzo przypominała kryjówkę, w której ukrywali się wraz
z Elspeth po przybyciu na ziemie Tayledrasów. W chwilę pózniej dostrzegł, że
skałę rozcina podobne pęknięcie.
72
Ostatnio mnóstwo czasu spędzał na ukrywaniu się w skalnych szczelinach.
W niepamięć poszły kryjówki w izbach, komnatach, za kotarami i pod sprzętami.
Och, nie. Znowu?! przemknęło mu przez myśl, zanim Cymry zaryła się
czterema kopytami w ziemię i stanęła obok dyheli. Okazało się, że sowy miały
jakie takie pojęcie o tym, co nadaje się na kryjówkę dla pozostałych członków
wycieczki. W szczelinie będzie tłoczno, lecz lepsze to niż spotkanie w lesie z tym,
co podążało ich tropem!
Stłoczyli się w wąskiej przestrzeni. Skała była wysoka co najmniej na dwa pię-
tra, szczelinę zamykała od tyłu jeszcze wyższa kamienna płaszczyzna. W środku
skały Cymry ledwie mogła zawrócić, ale w tym wypadku im mniej było miejsca,
tym lepiej, bo utrudniało to prześladowcom przełamanie ich obrony.
Stłumione pohukiwanie K Tathi i dotknięcie główki sowy na piersi przypo-
mniały mu o potrzebie uwolnienia ptaka. Uniósł rękę i niezdarnie wysłał go w po-
wietrze z powodu ciasnoty, w jakiej się znalezli i tego, że był znacznie cięższy od
kobuza. K Tathi niewiele skorzystał z jego pomocy w nabraniu powietrza w skrzy-
dła. Uderzył Skifa skrzydłem w głowę, odzyskał równowagę i wyfrunął ze szcze-
liny w tej samej chwili, gdy u stóp skały pojawiła się sfora.
W ujadaniu zabrzmiała nuta tryumfu. Skif podniósł głowę. Coś dziwnego,
żółtego przepłynęło przez krzewy i zatrzymało się.
Dobrzy bogowie wyszeptał w duchu.
Umiejętność widzenia w nocy okazała się niepotrzebna. Od przeklętych stwo-
rzeń biła poświata. Teraz wcale nie był zachwycony, że może im się wreszcie
dobrze przyjrzeć.
Stworzenia miały coś wspólnego z psami; były szczupłe, długonogie jak char-
ty, miały krótkie uszy stulone przy czaszce, długie, wężowe ogony i spiczaste
nozdrza. Ich lekko lśniąca, jasnożółta skóra pokryta była jednak łuskami. Z łbów,
które były czymś pośrednim między łbem psa i węża, wyzierały oczy jarzące się
siarkową żółcią, znacznie jaśniej od reszty ciała, i sterczały rzędy ostro zakończo-
nych kłów.
Bestie wydawały się płynąć, a nie biec. Dotarły przed próg szczeliny i splotły
się w uścisku, tworząc grozny, niecierpliwy, ruchliwy węzeł, konopny splot za-
kończony zębami. Siedlisko żmij. Myliły wzrok i otępiały zmysły swą hipnotycz-
ną ruchliwością. Zimowy Księżyc zsunął się ze swego wierzchowca, a w chwilę
pózniej Skif poszedł za jego przykładem.
Bestie nie mogły dostać się do środka. Cymry i dyheli stały w pogotowiu,
by poczęstować je swymi kopytami; Skif i Zimowy Księżyc sięgnęli po łuki do
sajdaków przy siodłach. Uciekinierzy nie mogli opuścić swego schronienia.
Pat.
Skif naciągnął na łuk cięciwę i założył strzałę. Zimowy Księżyc jak cień po-
wtórzył wszystkie jego czynności. Doskonale, wiemy, gdzie jesteśmy, ale co da-
lej? pomyślał Skif.
73
Co to jest? zapytał szeptem, nie spuszczając oka z krążących nieustan-
nie przed progiem szczeliny bestii. Zamrugał powiekami, bo od patrzenia na nie
zaczął mu się mącić wzrok. Nie wiedział: zmęczenie to, czy umyślne działanie
stworzeń?
Wyrsa odparł Zimowy Księżyc. Celował i na jego czole pojawiła się
głęboka zmarszczka. Wypuścił strzałę, lecz wyrsa, w którego była wymierzona,
uskoczył w chwili, gdy grot dosłownie dotknął jego boku. Gdyby tego na własne
oczy nie zobaczył, Skif nigdy by w coś takiego nie uwierzył. W życiu nie widział
stworzenia, które byłoby tak zwinne i szybkie.
Zimowy Księżyc mruknął coś pod wąsem. Tych słów z języka Tayledrasów
Skif nie znał, jednak domyślił się, co mogły znaczyć.
K Sheyna nasadził kolejną strzałę i wycelował, jednak nie wystrzelił od razu.
Nie dysponują magicznym orężem, ale też i niełatwo się zniechęcają. Ich
kły są zatrute wyjaśnił, przyglądając się krążącym bestiom. Zwietrzyw-
szy ofiarę, nigdy się nie poddają. Potrafią oszukiwać wzrok i, jak sam widziałeś,
są szybkie i zwinne. W pojedynkę nie są uznawane za wielkie zagrożenie, lecz
w sforze sÄ… niepokonane.
Wspaniale! dodał po chwili Skif. Co z nimi zrobimy?
Zabijemy lakonicznie odpowiedział Zimowy Księżyc i wypuścił strzałę.
Tym razem, choć bestia, w którą wymierzył, uniknęła strzały, druga, znajdująca
się za nią, nie zdołała uskoczyć i grot utkwił w jej piersi.
W wypadku innego stworzenia rana mogłaby nie być śmiertelna. Skif nie za-
uważył krwi i sądził już, że bestia strząśnie z siebie strzałę, która, zdawało się,
trafiła w serce. Jednak ofiara zamarła na moment, milcząco rozwierając paszczę,
i upadła na bok. Zwiatło zgasło w jej oczach i w chwilę pózniej zgasła żółta po-
świata skóry, i tylko księżyc oświetlał szary kształt na ciemniejszej ziemi.
Cała sfora uskoczyła w bok, byle jak najdalej od martwego ciała. Na chwilę
bestie zamarły w zupełnej ciszy.
Skif pomyślał, że być może Zimowy Księżyc mylił się, i po śmierci jednej
bestii reszta sfory pójdzie w rozsypkę.
Jednak wyrsy tylko spojrzały z nienawiścią na k Sheyna i wzniósłszy w niebo
ostro zakończone pyski, zawyły.
Z tak bliska ich wycie okazało się znacznie gorsze. I nie tylko włos się od
niego jeżył: wdzierające się w uszy dzwięki wywoływały zawroty głowy i nud-
ności. Sfora wyrsa rozpoczęła na nowo swój taniec, od którego znów mąciło się
w oczach i Skif wypuścił nałożoną na cięciwę strzałę na chybił trafił, nawet nie
mierzÄ…c.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]