download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Amanda Hocking [My Blood Approves 03] Flutter (pdf)
- D129. Stevens Amanda Aniołowie nie ronią łez
- Day,Thomas[La Voie du sabre 1]La voie du sabre.(2002).OCR.French.ebook.AlexandriZ
- Amy Redwood Prawo jaguara
- Elizabeth Bevarly Najpierw przychodzi miśÂ‚ośÂ›ć‡
- Austin, Lena [Sex Word 01] Assassin
- Inwentarz OsobowoÂści
- First Lady Blayne Cooper
- De_Camp_Lyon_Sprague_ _Szalony_Demon
- Dearly Devoted Dexter (Vintage Crime_Bla Jeff Lindsay
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vonharden.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nam nie grozi.
- Nie próbujmy się tym pocieszać. - Ryerson odsunął talerz i przez
chwilę patrzył w milczeniu na twarz Virginii. - Co sądzisz o krótkim
urlopie?
- Chcesz gdzieś wyjechać?
- Spędzimy kilka dni w moim letniskowym domku na San Juan. W
tym czasie być może śledztwo na Toralinie posunie się do przodu.
- Martwisz się, prawda? - spytała cicho.
- Jeśli Ferris lub ktoś inny nas szuka, to powinniśmy zniknąć. Tu, w
mieście, stanowimy łatwy cel. Na wyspie nikt nas nie znajdzie. Będziemy
bezpieczni, jak u Pana Boga za piecem. Tylko parę osób zna moją
wakacyjną kryjówkę. No i trzeba mieć łódz, żeby się tam dostać.
- Dobrze, zróbmy tak, jak mówisz. A co z bransoletką?
- Jutro włożymy ją do skrytki w banku.
Zanim poszli spać, Ryerson dwa razy sprawdził, czy drzwi
wejściowe są zamknięte na wszystkie blokady.
Virginia leżała już pod kołdrą, gdy wrócił do sypialni. Rozebrał się i
położył, ale nim zgasił światło, zajrzał jeszcze pod łóżko.
- Szukasz Ferrisa? - spytała z udaną powagą.
- Sprawdzam mojÄ… polisÄ™ ubezpieczeniowÄ….
- Trzymasz ją pod łóżkiem?
- Czemu nie? Każdy kawałek wolnego miejsca powinien być
racjonalnie wykorzystany, zwłaszcza od kiedy tu mieszkasz i zajmujesz
moje szafy.
- Ryerson - zaczęła ostrzegawczo.
- Musimy wynająć większe mieszkanie - ciągnął niezrażony.
- Ryerson - powtórzyła. - Co tam masz?
- Dwie walizki i tę polisę. Jeśli kupimy specjalny kufer to zmieści się
jeszcze więcej rupieci.
Oparła dłonie na jego klatce piersiowej i spojrzała groznie.
- Nie oszukuj. Schowałeś tam broń, prawda?
ObjÄ…Å‚ palcami jej nadgarstki.
- GÅ‚upstwa pleciesz. Znasz moje zdanie na ten temat. Lepiej chodz
tutaj bliżej i jeszcze raz mi powiedz, jak bardzo mnie kochasz. -
Przyciągnął ją do siebie i pocałunkiem zdusił protesty. Nie miał zamiaru
się przyznać, że kupił ten cholerny pistolet następnego dnia po włamaniu
do jej domu.
Zjawili się w banku z samego rana. W bagażniku mercedesa leżały
torby ze spakowanymi rzeczami. Byli gotowi do drogi. Ryerson chciał
wyjechać jak najszybciej. Virginii zauważyła jego nastrój. Ktoś, kto nie
znał dobrze Ryersont nie miałby pojęcia, że drąży go niepokój. Lecz ona
potrafiła już rozpoznać, co i kiedy gryzie tego człowieka. Dzisiaj jego
opanowanie skrywało czujną gotowość, charakterystyczną dla polującego
zwierzęcia, które wyczuwa w potażu zdobycz. Choć jeszcze jej nie widzi.
- Podpisz tutaj - polecił. - Chcę, żeby na kwicie były oba nasze
nazwiska. Bransoletka w połowie należy do ciebie.
Posłusznie wzięła pióro i zaczęła pisać, ale coś ją powstrzymało.
- Wolałabym nie zostawiać bransoletki w sejfie.
- Dlaczego? Tutaj będzie całkiem bezpieczna.
- Zabierzmy ją ze sobą - powiedziała z niezrozumiałym dla niej
samej uporem.
- Ależ Ginny&
- Proszę cię - nalegała. - Musisz się zgodzić. Wiem, że to głupie, ale
czuję, że powinniśmy ją wziąć. Zrób mi przyjemność. Poza tym, jeśli ktoś
nas tropi, jest przekonany, że mamy ją przy sobie. I tak nie zrezygnuje z
pościgu.
- Bez sensu jest wozić taki cenny przedmiot - nie dawał za wygraną.
- To przecież jest nasza maskotka. - Zdecydowanym ruchem
wrzuciła bransoletkę do torebki.
- No dobrze - przystał z rezygnacją. - Skoro tak ci na tym zależy. A
teraz chodzmy. Zmarnowaliśmy już mnóstwo czasu.
Wiedziała, że nie jest zadowolony. Postanowiła przeczekać ten zły
humor. W czasie jazdy przez zatłoczone śródmieście siedziała cicho jak
myszka. Przerwała milczenie, gdy wyjechali na międzynarodową
autostradÄ™.
- Nie potrafię ci tego wyjaśnić, Ryerson. To było silniejsze ode mnie.
Naprawdę chciałam zostawić bransoletkę w banku, ale nagle jakiś impuls
kazał mi ją zatrzymać. Może to przeczucie?
- Oszczędz mi tej opowieści o meandrach babskiej logiki - mruknął.
- Przecież jestem kobietą.
- Nie mogę zaprzeczyć - stwierdził z nieodgadnionym wyrazem
twarzy.
Dojechali w milczeniu do przystani. Virginia znów spróbowała
podjąć przerwaną wcześniej rozmowę.
- Czy ten prom kursuje aż do San Juan?
- Nie. Wysiądziemy na najbliższym postoju. Stamtąd popłyniemy
Å‚odziÄ….
- Masz zamiar wściekać się na mnie przez cały weekend?
- Ja się wściekam? - Jego oczy wyrażały niebotyczne zdumienie.
- A może medytujesz nad moim brakiem rozsądku?
Przyglądał się jej z namysłem.
- Mam ci powiedzieć, co mnie gnębi, Ginny?
- Tak, jeśli chcesz.
- Przyszło mi do głowy, że ostatnio zachowuję się bardziej jak mąż
niż kochanek.
Zerknęła na niego spod oka.
- Rozumiem.
- Wątpię. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale daleko mi do ideału
mężczyzny. Wczoraj wpadłem w złość. Dziś rano też się na ciebie
zdenerwowałem. Nie mogę zagwarantować, że ostatni raz. Brak mi
kwalifikacji na romantycznego kochanka.
- Na Toralinie dawałeś sobie radę - przypomniała.
- Czy dlatego wydaje ci się, że mnie kochasz? Ponieważ na Toralinie
byłem dla ciebie miły? Jeżeli tak uważasz to nasz związek nie ma sensu.
- Ryerson, mnie się nie wydaje, że cię kocham. Ja to wiem. I
potrafię zaakceptować cię takiego, jakim naprawdę jesteś.
- Nawet, jeśli zacznę okazywać humory jak rozgniewany mąż?
- Nie szkodzi. Gorzej, gdy ja będę się zachowywać jak pyskata żona.
Co wtedy zrobisz?
Uśmiechnął się po raz pierwszy od wyjazdu z domu. Objął ją za
szyjÄ™ i powoli, ale stanowczo przyciÄ…gnÄ…Å‚ do siebie,
- Zniosę wszystko, choćbyś okazała się najgorszą żoną.
Czyżby z niej żartował? Spojrzała mu w oczy, ale nie dostrzegła w
nich wesołości. Przeciwnie. Ryerson patrzył na nią bardzo poważnie.
Spuściła wzrok. Uznała, że powinna zignorować wzmiankę o żonie. W
końcu to ona sama najpierw użyła tego słowa.
Dwie godziny pózniej Ryerson wprowadził motorówkę do maleńkiej
zatoczki i zacumował przy molo. Virginia stała na rufie i rozglądała się
wokół. Drewniany pomost prowadził do niedużej przystani. Dalej, między
drzewami stał domek.
- Czy ktoś mieszka tutaj na stałe?
- Nie. Po drugiej stronie jest kilka letniskowych domków, ale ich
właściciele rzadko je odwiedzają. Mogę więc uważać się za udzielnego
księcia tej wyspy, - Wypakował z łodzi torby i pakunki. - Dom jest dosyć
prymitywny. Nie urządzałem miłosnego gniazdka.
- %7ładnych lustrzanych sufitów i tapet z czerwonego pluszu?
- Niestety. Nie ma też telefonu ani zmywarki do naczyń. Jesteś
rozczarowana?
- To zależy. Co z ciepłą wodą i elektrycznością?
Posłał jej urażone spojrzenie.
- Kochanie, za kogo mnie bierzesz? Znam siÄ™ na systemach
zasilania. Jest zarówno gorąca woda, jak i światło. A także sprzęt stereo.
Muszę tylko uruchomić generator.
- Wobec tego nie będę narzekać - stwierdziła radośnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]