download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Kroniki brata Cadfaela 12 Kruk na podgrodziu Peters Ellis
- 12.Lovelace Merline Teraz i na zawsze
- 12.Swiadkowie Jehowy od wewnatrz
- stany nagle w poloznictwie
- Cobb South Sheri Nie igraj z miśÂ‚ośÂ›cić…
- Daisy Dexter Dobbs Samantha and Her Genie (pdf)
- Doyle Brunson S. Super System
- Green, Sharon Brat 2 Queen Brat
- Heinlein, Robert A Methuselah's Children
- Najpić™kniejsze opowieśÂ›ci 02 Przeznaczenie Margit Sandemo
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pojczlander.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w tej chwili nie miał na to czasu.
Zsunął się po linie. Nogi coraz częściej traciły oparcie. Skała kruszyła się, a jej
odłamki opadały w dół. Nieomal zataczał nogami koła, szukając stabilnych miejsc.
Wahadłowy ruch przyprawiał go o mdłości.
Heinz ciągle wysyłał sygnały.
Rourke zdał się teraz wyłącznie na instynkt. Ogłuszający hałas odbierał mu
przytomność umysłu, uniemożliwiał myślenie. Bez udziału świadomości podążał ku
dochodzącemu z dna światłu. Nie rozróżniał dzwięków. Wszystko zlało się w jedną
kakofonię, której zródło tkwiło w jego głowie.
To, że nadal strzelano, nie ulegało wątpliwości. Odpryski skalne spadały na niego,
raniąc odsłonięte partie ciała.
Raziło go światło. Przesunął się w lewo. Schodził zygzakiem. Powierzchnia w jednym
miejscu śliska, w innym była chropowata, czasem ostra.
Błysk. Rourke oparł stopy o szeroki występ, zwarł kolana, przesuwając się do tyłu.
Błysk. Przycisnął się do ściany, wyciągając rękę w jego kierunku.
Błysk. Prawą rękę zacisnął na linie, lewą zakrył latarkę. Prześwietlała teraz dziury w
jego rękawiczce.
Pociągnął za latarkę. Odpowiedziało mu szarpnięcie. Heinz.
Znajdowali się na skalnej półce. Opadł na kolana, podczołgał się naprzód i trzymając
się sznura, ostrożnie badał przestrzeń wokół siebie. Bał się spaść z krawędzi. W ciemności nie
widział jej.
Potknął się o coś miękkiego. To był sierżant Heinz.
Wyszarpnął latarkę i skierował ją na rysujący się w mroku kształt.
Z lewej skroni Heinza sączyła się krew. Prawa ręka była zniekształcona w łokciu.
Sierżant wskazał na swoje nogi. Rourke przesunął światło - lewa była złamana. Nie wydawało
się jednak, żeby występowały jakieś szczególne komplikacje.
John wyjął zza pasa sztylet. Wyszarpnął nogawkę spodni z buta; stwierdził, że
zrobiono go z tworzywa imitującego skórę. Nie lubił tworzyw.
Rozciął materiał wzdłuż szwu. Kość nie przebiła skóry, nie widać było
zaczerwienienia.
Ponownie oświetlił twarz Heinza. Sierżant stracił przytomność. Z jego ramienia
zwisały dwa niemieckie karabinki.
Rourke sprawdził oddech i puls. Heinz znajdował się w stanie omdlenia, ale jego
życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
Z nogą nie mógł nic zrobić. Przynajmniej na razie.
Wsłuchując się w odgłosy strzelaniny, doszedł do wniosku, że strażnicy nie odkryli
ich obecności w tunelu. Strzelali, ponieważ usłyszeli odgłos lawiny skalnej. Bardziej po to,
żeby rozproszyć nudę codziennej służby niż z konieczności. Sporadyczne, na chybił trafił
oddawane strzały wskazywały, że nie żywili specjalnych podejrzeń.
Najdelikatniej, jak tylko mógł, zdjął karabinki z ramion Heinza. Wyrzucił magazynki i
uważnie przyjrzał się broni, zastanawiając się, jak ją rozłożyć. Plastykowe łoża postanowił
wykorzystać jako łupki.
Znalazł coś, co przypominało suwadło. Odwiódł je, odsłaniając komorę nabojową.
Była pusta. Zaczął rozkładać karabinek. Miał konstrukcję podobną do pistoletu.
Funkcjonował w nim ten sam system, co w waltherze P-38, ale tu zapadka zabezpieczająca
zwalniała sworzeń. Wyjął go. Lekko nacisnął mechanizm spustowy. Natychmiast wypadł. Nie
było to skomplikowane. Ale też i nie tak solidne, jak w kolcie lub policyjnych czy
sportowych strzelbach. Jeszcze jedna zapadka. Opuścił ją. Lufa i komora nabojowa oderwały
się od łoża. Odrzucił metalowe części, nie przejmując się hałasem.
Przysunął się do sierżanta. Zdjął jego brązowy, tkany pas. Przyłożył łoża do obu stron
goleni. Naciągnął nogę, starając się ustawić kość. Heinz zwinął się z bólu. Rourke nie miał
czasu na niego spojrzeć. Umocował prowizoryczną szynę i ścisnął ją pasem.
Przeczołgał się do ramion Heinza. Aagodnie zbadał wykrzywioną rękę. Stwierdził
zwichnięcie barku. Aokieć był nie uszkodzony.
Sprawdził oddech. Równy. Fakt, że Heinz był nieprzytomny, ułatwiał mu zadanie.
Jakiś czas po dyslokacji mięsień, który został oddzielony od kości, gdy wypadła ze stawu,
zwykle wypełnia powstałą szczelinę. Jeżeli ciało nie jest rozluznione działaniem znieczulenia
lub narkozy, przywrócenie naturalnej pozycji bywa utrudnione.
Trzymając mocno ramię Heinza, szarpnął jego rękę, usiłując nastawić wywichnięty
staw. Główka kości trafiła na swoje miejsce. Delikatnie złożył rękę Heinza na jego klatce
piersiowej, zginajÄ…c jÄ… w Å‚okciu.
Teraz należało unieruchomić rękę sierżanta. John mógł to zrobić jedynie swoim
pasem. Musiałby wówczas upchnąć pistolety w kieszeni. Nie namyślając się wiele, podniósł
nóż. Odciął rękaw bluzy Heinza i pociął go na pasma. Powiązał je. To powinno wystarczyć na
prowizoryczny temblak. Upewnił się, czy ramię jest dobrze przymocowane.
Mógł, co prawda, użyć liny, ale nie chciał ryzykować. Nie wiedział, jaka długość
będzie potrzebna, żeby bezpiecznie przetransportować Heinza na górę.
Zajął się tym teraz. Owijał sznur wokół ciała sierżanta uważając, by nie urazić
ramienia. Związał mu nogi dla zapewnienia ciału stabilności.
Zawlókł bezwładnego Heinza na drugą stronę skalnej półki. Wcześniej sprawdził, czy
nie ma obrażeń kręgosłupa. Rana na głowie okazała się powierzchowna. Krwawienie ustało
samoczynnie.
Zgasił latarkę i przytroczył ją do pasa. Pociągnął za linę. Z góry odpowiedziano
szarpnięciem. Chwilę jeszcze podtrzymywał Heinza. Gdy tylko miał wolne ręce, zapalił
latarkę. Sierżanta wciągano do góry.
John Rourke nic nie słyszał. I nic nie widział. Poza kręgiem światła rozciągała się
otchłań ciemności.
Dwanaście minut trwała podróż Heinza na górę. W końcu spuszczono linę. Rourke
wdrapał się z powrotem.
Posuwali się wzdłuż występu. Wolfgang Mann niósł nieprzytomnego żołnierza. Po
piętnastu minutach John zmienił pułkownika. Ze względu na ograniczoną przestrzeń nieśli go
sposobem strażackim.
Minęła godzina. Przejmując Heinza po raz drugi z rąk Manna, John zauważył, że
pogłos wystrzałów nieznacznie się zmniejszył. Nie wiedział, kiedy przestali strzelać. Ale za
plecami ciągle słyszał ciężki oddech towarzyszy.
Zanotował w pamięci, że upłynęło dziesięć minut, odkąd minęli ostatnie pęknięcie
skalne. Ciemność przecinało teraz tylko światło lamp.
Szli.
ROZDZIAA XXVI
Niespodziewanie chodnik rozszerzył się. Czerni wokół nich nie wypełniała już pustka.
Szli teraz wykutym w skale tunelem. Widzieli jego ściany i sklepienie. Pod stopami mieli litą
skałę.
Rourke niósł sierżanta Heinza. Natalia i Sarah podzieliły się jego ekwipunkiem. Mogli
iść obok siebie. Droga była łatwiejsza. Opadała w dół.
Pierwszy odezwał się Mann. Jego głos wdarł się w głuchy ryk, dudniący w uszach
Johna. Było to jak szum morza w znalezionej na plaży muszli.
- Przeszliśmy szepczącą galerię. Czy ktoś mnie słyszy?
- Tak - potwierdził John, skinąwszy głową.
- Słyszę pana, ale jakoś dziwnie - powiedziała Sarah.
- Dzwoni mi w uszach. Nie mogę temu zaradzić, ale nie jest najgorzej - stwierdziła
Natalia.
- Sądzę, że Heinz miał szczęście, przynajmniej pod tym względem. Stracił
przytomność. Jego narządy słuchu mogły łatwiej znieść hałas. Daleko jeszcze do wejścia do
Complexu? - zapytał John.
- Jakieś dziesięć minut. Musimy zachować ciszę.
Na razie nie można więc było zająć się Heinzem. Cel znajdował się już blisko.
Tunel skręcał ostro w prawo - trakt zwęził się. Droga opadała stromo. Rourke
wydłużył krok. Niedługo skończy się ich podróż przez podziemia. Przyłożył lewy nadgarstek
do ucha. Usłyszał cichutkie tykanie rolexa. Słuch mu wracał.
Zakręt w lewo - droga biegła poziomo. Mann wysunął się do przodu. Gestem nakazał,
by siÄ™ zatrzymali.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]