download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- CROWLEY__ _Joga
- James Brown The Los Angeles Diaries (pdf)
- 368. Harlequin Romance Dale Ruth Jean Apartament dla nowośźeśÂ„ców
- FBSD_Book
- Cast Kristin Dom nocy 1 Naznaczona
- McGahern John Miedzy niewiastami
- Mario Acevedo [Felix Gomez 02] X Rated Blood Suckers (v5.0) (pdf)
- Crownover Jay NIEPOKORNY Tom 1 Jego Walka
- Copeland Lori Slodki klamca
- Kingsley Maggie Klinika Doktora Harta
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- klimatyzatory.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkie przeglądać? Co za ludzie! Nieodpowiedzialni, nieporządni, po prostu coś
okropnego!
Słuchałam tych złorzeczeń i przyglądałam się kobiecie. Wiek około pięćdziesiątki,
żółtawa skóra, wąskie, zacięte usta, małe, głęboko osadzone oczka, a na głowie
wronie gniazdo. Obrączki nie widać. Siedzi tu i złości się, a życie przepływa obok, nie
przynosząc jej żadnej satysfakcji. Szkoda biedaczki.
W końcu nazrzędziła się do woli i zażądała surowo:
Nazwisko, imiÄ™...
Czyje? Znowu nie wiedziałam, o co jej chodzi.
Przecież nie pani odparła. Tej przyjaciółki, która kazała oddać książkę.
No tak, tego właśnie chciałam się dowiedzieć w bibliotece.
Nie wiem.
Mój język sam powiedział coś tak głupiego.
Tamta aż podskoczyła na krześle.
Przyszła tu pani żarty sobie ze mnie robić? Jak to, nie zna pani imienia przyjaciółki?
Zwariowała pani?
Słuszne pytanie. Pora rozwiązać problem w inny sposób. Pomachałam przed nosem
osłupiałej kobiety bordową książeczką z literami MWD4 i oświadczyłam surowo:
Major Wasiljewa z wydziału walki z bandytyzmem.
Bibliotekarka wlepiła wzrok w legitymację , dawno temu kupioną na targu za
4 Ministierstwo Wnutriennych Dieł (ros.) - Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (przyp. tłum.).
108
dwadzieścia pięć rubli, i zbladła:
Co się stało?
Nie mam prawa tego rozgłaszać mruknęłam. Tajemnica śledztwa jest chroniona
prawem.
Oj, warto by choć raz zajrzeć do kodeksu karnego albo Zasad prowadzenia śledztwa,
leżących stale na biurku Arkaszy. Bo wkrótce mogę trafić na kogoś, kto naprawdę zna się
na tych sprawach.
Ale nieuprzejma baba była na serio przerażona. Błyskawicznie zrobiła się uprzejma,
wręcz nadskakująca.
Dlaczego pani od razu nie powiedziała, że jest z milicji? rzekła z delikatnym
wyrzutem. O co chodzi?
Musimy ustalić, kto pożyczył tę książkę.
W tej chwili do biblioteki weszła, postękując, wiekowa babuleńka. Odziana zgodnie z
modą obowiązującą w roku tysiąc dziewięćset dwunastym bluzka ze stojącym
kołnierzykiem, długa prawie do ziemi spódnica, rękawiczki; na głowie miała płaski toczek
z wyszywanÄ… koralikami woalkÄ….
Pani Nadieżdo zaszczebiotała, uśmiechając się błagalnie. Niech się pani nie
gniewa, moja duszko. Znowu zapomniałam daty. Jedno tylko pamiętam: że w listopadzie.
Pani Nadieżda już otwierała usta, ale przypomniała sobie o obecności majora i
rozciągnęła usta w grymasie, który mógłby być uśmiechem, gdyby żmije mogły się
uśmiechać.
Dobrze, pani Anno, niech siÄ™ pani nie przejmuje. Lepiej niech pani pogrzebie w
nowościach, ja zaraz skończę obsługiwać czytelniczkę i zajmę się panią.
Anna, która nie spodziewała się tak łaskawego przyjęcia, zamrugała jak dziecko
zdumionymi oczami. Potem niespodziewanie spytała:
A pani jak się czuje, może pani chora?
Tam leży nowy numer Zdrowia odpowiedziała bibliotekarka.
Staruszka rzuciła się do stolika. Nadieżda zerknęła na mnie.
Słyszała pani? Zwrócić im uwagę, to płaczą i skarżą się dyrektorowi, a jak się człowiek
zacznie uśmiechać, robią się po prostu bezczelni.
W bibliotece przesiedziałam do popołudnia, wykonując mozolną pracę: przeglądałam
karty wszystkich czytelników szukając śladu po Marquezie.
Przed drugą straszliwie rozbolała mnie głowa, przed oczami skakały mi czarne punkciki.
Nadieżda Andriejewna troskliwie przyniosła szklankę obrzydliwej herbaty. Gdzieś koło
trzeciej do ciasnego pomieszczenia weszła gromada ludzi: przeważnie uczniowie
starszych klas i studenci, głośno żądający lektur. Czy to bibliotekarka wolała odgrywać
się na staruszkach, czy też wstydziła się mnie, dość że nie użerała się z nastolatkami;
była wręcz uprzejma. Straciła cierpliwość tylko raz i dziewczynie proszącej o Zbrodnię i
karę Czechowa, odpowiedziała ostro:
W twoim wieku wypada już wiedzieć, że autorem tej powieści jest Dostojewski.
Tamta coś odburknęła. Popatrując w moją stronę, Nadieżda wygłosiła tyradę o nieuctwie
współczesnej młodzieży. Ale młodzież nie bardzo mnie interesowała, bo akurat
natknęłam się na upragniony zapis. Książkę pożyczyła Kira Wieliczko, w karcie figurował
109
też jej adres i tajemnicze litery AIL, oznaczające miejsce, gdzie czytelniczka się uczy.
Spocona, z nosem pełnym kurzu, wyszłam na dwór i momentalnie zaczęłam się trząść z
zimna. Jak większość kierowców, nie noszę ani palta, ani kożuszka. Za kółkiem
wygodniej jest siedzieć w kurtce, a jeśli się zmarznie, zawsze można włączyć
ogrzewanie. Ale na zewnÄ…trz bywa niekiedy zimno.
Mieszkanie Kiry znajdowało się w tym samym domu, co biblioteka. Zrozumiałam to, kiedy
znalazłam się za rogiem budynku. Wieżowiec miał kształt litery T, a jego lewa strona nie
wiadomo czemu miała inny numer.
Brudna klatka schodowa i żadnych oznak obecności windziarza. Ciekawe, o co chodziło
architektom? Ten ciemny, oddalony od wejścia zakamarek zaprojektowali chyba z myślą
o złodziejach i gwałcicielach. Tłumów nigdy tu chyba nie ma. Kiedy przestępca zaciągnie
do tej windy ofiarÄ™, nikt mu nie przeszkodzi.
Dzwig, groznie poskrzypując, sunął na dziesiąte piętro. Zciany zabazgrano napisami
dalekimi od oryginalności. Można było z nich wyciągnąć wniosek, że męska część
mieszkańców kibicowała Spartakowi , a żeńska uwielbiała niejakiego Kolkę. W kącie
windy ktoś zostawił kałużę. Zatkałam nos chusteczką, ale i tak o mało się nie udusiłam
od smrodu.
Długo naciskałam dzwonek; ten dzwonił, słyszałam, ale poza tym odpowiadała mi cisza.
Uznałam, że nikogo nie ma, kiedy nagle usłyszałam słaby głosik:
Kto tam?
Z biblioteki, od pani Nadieżdy.
Wysunął się trójkątny pyszczek, ledwie widoczny spod turbanu z ręcznika.
Pani jest Kira Wieliczko?
Dziewczynina skinęła głową.
Przepraszam, myłam głowę; czym mogę służyć?
Pożyczała pani z biblioteki Sto lat samotności Marqueza?
Małe oczka dziewczyny spojrzały na mnie z przestrachem. Wymamrotała:
Niech pani wejdzie, tylko proszę się nie zdziwić. Rodzice wyjechali na urlop, a wczoraj
byli u mnie goście, jeszcze nie ogarnęłam mieszkania.
Wepchnęła mnie do dość przestronnego pokoju i uciekła. Z daleka usłyszałam szum
suszarki.
Obejrzałam się. Tak, pewnie co dzień odbywała się tu pijatyka. Butelki stały wszędzie
na stole, na podłodze, na parapecie i na telewizorze.
Wszędzie poniewierały się też pogniecione serwetki, niedojedzone kawałki sera i
kiełbasy... W popielniczkach piętrzyły się niedopałki, wydzielające okropny zapach. Jak
wielu palaczy, nie znoszę smrodu petów, dlatego energicznie otworzyłam lufcik.
Lodowate listopadowe powietrze wdarło się do środka. Można było znowu oddychać, ale
gospodyni się oburzyła:
Proszę zaraz zamknąć, przeziębię się.
Ze swoją bladą buzią i ciemnymi podkrążonymi oczami istotnie wyglądała na chorą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]