download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Anna Leigh Keaton Time and Again (pdf)
- Baniewicz ElĹźbieta Anna Dymna. Ona to ja
- Bart Anna SEKSwirowka
- Cathy McCarthy The Hollow
- Alan Dean Foster Glory Lane
- Cartland Barbara Lucyfer i aniośÂ‚
- Foster, Alan Dean Catechist 03 A Triumph of Souls
- May Karol U Stóp Sfinksa
- Voltaire Zadig
- Desmond Bagley Cytadela w Andach
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lovejb.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pojmując o co chodzi. Niestety, nie mogłam zaofiarować mu nic lepszego.
Zaprzęgłam więc głodnego konia do sań, poklepałam go przyjaźnie i
przemówiłam do niego: „Spróbujemy, Siwek, na pociechę mogę ci tylko
powiedzieć, że jeden stukilowy wór odłożyłam do następnego razu”.
Nie wiem, kto bardziej był zmęczony, koń czy ja, kiedy dotarliśmy
z towarem do Haugsetvolden. Tego dnia byłam szczególnie uradowana,
że zdołałam zwieźć z gór uzbierane na mokradłach siano. Nie mogę też
powiedzieć, żeby porcja, jaką po powrocie podrzuciłam Siwkowi do
żłobu, była akurat skąpym przydziałem wojennym.
Również i w latach wojny do starej osady rybackiej Elvålsvollen nad
Istersjøen, położonej pięć kilometrów od Nordre Sømådalen, przyjeżdżali
tuż przed Bożym Narodzeniem przybysze z odległych stron. Pewnego
razu, gdy byłam z towarem w Sømådalen i przyszło mi tam zanocować z
powodu wielkich śniegów i złej drogi, poproszono mnie o przewiezienie
żywności do Nordre Sømåen, skąd ludzie mieszkający w rybaczówce
mieli ją odebrać.
Niewiele brakowało, żeby ta nocna wyprawa źle się skończyła i dla
mnie, i dla Siwka. Nie miałam sumienia odmówić przysługi ludziom z
Elvållsvollen, do Bożego Narodzenia było tylko kilka dni, a żywność,
na którą czekali, miała im wystarczyć przez całe święta. Żadna porządna
droga nie wiodła w tamtą stronę, a wąską ścieżką jechało się powoli i
z trudem. Na dodatek, kiedy dotarłam już do Somåa, zdarzyło się coś,
czego nigdy potem nie mogłam sobie wytłumaczyć. Koń stanął nagle
jak wryty i nie chciał iść dalej ani kroku, po chwili zaś, przestraszony i
oszalały ruszył z impetem na oślep, forsując zbocze schodzące do potoku.
Ponieważ nie wypuściłam lejców z rąk, rozpędzony koń przewrócił
mnie i powlókł za sobą po śniegu, jak kłębek szmat. Rwaliśmy tak w
podskokach przez zagajnik i dopiero kilkaset metrów za Sømåa, na drodze
udało mi się zatrzymać pędzącego Siwka, który drżał na całym ciele,
a wokół pyska wisiały mu frędzle piany. Próbowałam uspokoić go, jak
tylko potrafiłam, przemawiałam doń łagodnie i poklepywałam przyjaźnie,
zanim odważyłam się wreszcie powiedzieć „wio!” Koń usłuchał rozkazu,
lecz czuło się, że nadal był strwożony i niepewny.
Niedaleko miejsca, gdzie Siwek się przestraszył, stała w lesie samotna
zagroda o nazwie Rønningen. Skręciłam w tę stronę i zapukałam do
drzwi. Gospodarz, Karl Larsson, pojął od razu, co się stało, a ponieważ
potrafił obchodzić się z końmi, udało mu się uspokoić trochę Siwka.
Nie było jednak mowy, żeby próbować dalszej jazdy – żywność dla
ludzi z Elvålsvollen musiałam pozostawić w Rønningen. Odradzano mi
także powrót do domu po nocy, wiedziałam jednak, co sobie pomyślą w
Haugsetvolden, jeśli się nie zjawię – ruszyliśmy więc w drogę, polecając
się opiece opatrzności.
Siwek przyszedł całkiem do siebie, a że znał drogę do domu,
zrozumiał, że teraz naszym celem była już stajnia w Haugsetvolden.
Ja zaś, opatuliwszy się w cały mój skąpy przyodziewek, próbowałam
urozmaicić sobie czas podziwianiem uroku zimowej nocy w lesie. Nie
cieszył mnie jednak tym razem widok dobrze znajomych polanek, głazów
czy kolib – był on tylko potwierdzeniem, że jesteśmy z Siwkiem na
właściwej drodze.
Do Haugsetvolden dotarliśmy dopiero nad ranem. Było jeszcze
ciemno, a stare, pokrzywione zabudowania zagrody leżały przede mną
przyczajone jak jakieś baśniowe stwory; na ich widok poczułam przypływ
zadowolenia. Kiedy odprowadziłam Siwka do stajni, pozostało mi
zaledwie tylko tyle czasu, żeby zdrzemnąć się trochę, nim rozpocznie się
nowy, wypełniony pracą dzień – wstawać trzeba było wcześnie, trzoda
czekała na poranny obrządek.
W srogi mróz, pewnego dnia przed Godami, stała Anna w izbie i zmywała
naczynia; mróz trzeszczał w belkach, a za każdym razem, gdy Tyri albo
Jo otwierali drzwi, do wnętrza wpadał przejmujący ziąb i kłęby pary.
Johan pojechał tego dnia z Siwkiem do Orrmuttusjøen po drzewo. Kiedy
wyruszali, Anna współczuła im obu; śnieg skrzypiał pod płozami sań,
a koniowi dymiło z chrap, gdy znikali za ogrodzeniem, kierując się na
zachód.
– Nagle przeszedł nas dreszcz. Do sieni, potykając się, wpadł Johan, po
czym okryty szronem i roztrzęsiony wtargnął do izby, wołając: „Koń
wpadł do jeziora, biada nam teraz!”
Nie namyślając się ani chwili pochwyciłam siekierę i co tchu
pognałam do odległego o dwa kilometry Orrmuttusjøen. Dobrą chwilę
potem nadbiegł zadyszany i roztrzęsiony Johan. Jak tylko mógł, usiłował
wyciągnąć konia, który niedaleko od brzegu wpadł do jeziora i stał teraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]