download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Carroll Jenny _Cabot Meg_ Pośredniczka 01 Kraina cienia
- Jenny Carroll Mediator 03 Reunion
- Carroll_Jonathan_ _Białe_Jabłka_01_ _Białe_jabłka
- MA27_ _Speed_of_Flight
- Witchlight Marion Zimmer Bradley
- 1106. Way Margaret Tajemnicza nieznajoma
- Gordon Abigail Druga milosc
- Nathan J. Kelly The Politics of Income Inequality in the United States (2009)
- Clair Joy St. Przebudzenie miśÂ‚ośÂ›ci
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pojczlander.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Broadway 189//Crane s View, stan Nowy Jork.
Proszę, otwórz drzwi, Hugh. Chcę się najpierw trochę rozejrzeć. Frances wręczyła
mu klucze i podeszła do schodów prowadzących na ganek. Nachyliła się i pocałowała
drewniany słupek poręczy. Dawno cię nie widziałam, stary przyjacielu. Wchodząc
wolno po schodach, głaskała poręcz z balaskami. Wyciągnęła rękę i nadusiła guzik dzwonka.
Z wnętrza dobiegło głośne dzwonienie.
Słyszałaś? Hugh objął mnie jedną ręką. Prawdziwy dzwonek! BIM BOM!
Co o tym myślisz? spytałam cicho.
Podoba mi siÄ™! Przypomina mi budynek z obrazu Edwarda Hoppera. Ale trzeba mu
będzie poświęcić sporo pracy. Widać to na pierwszy rzut oka. Podparł się pod boki i
mierzył dom spojrzeniem.
Jest dużo większy, niż myślałam. Sądziłam, że to będzie taki trochę większy bungalow.
Frances udała się na kraniec werandy i przystanęła. Była zwrócona do nas plecami. Długo
się nie odwracała.
Co ona robi?
Pewnie wspomina. Wejdzmy do środka. Umieram z ciekawości, jak wygląda wnętrze.
Włożył klucz do zamka i przekręcił go parę razy. Zanim otworzył drzwi, przesunął dłonią
po ich powierzchni, tam i z powrotem. Aadne, prawda? Dębina.
Drzwi otworzyły się. Zaraz od progu, na powitanie, owionęły nas zapachy naszego
nowego domu: kurz, wilgoć, stare ubrania i coś jeszcze, co kłóciło się z bukietem
opustoszałego domu. Hugh wszedł do środka, ja zaś stałam w drzwiach, usiłując rozgryzć tę
dziwną woń. Czysta i słodka, nie pasowała do budynku od wielu lat zamkniętego na cztery
spusty. Była świeża i upajająca. Nie udało mi się jej z niczym skojarzyć.
Mirando, nie wchodzisz?
SekundÄ™. Idz pierwszy.
Usłyszałam, jak stąpa po podłodze, a potem skrzypnęły kolejne drzwi. Hugh zawołał
cicho: O rety! na widok czegoś w sąsiednim pokoju. Potem znów zadudniły jego kroki. C o
to za zapach? Weszłam do domu, rozejrzałam się i zamknęłam oczy.
Gdy po chwili je otworzyłam, ujrzałam wypełniających cały hol ludzi. Zciślej mówiąc
dzieci i paru dorosłych nadzorujących zabawę. Dzieciaki biegały, skakały i robiły do siebie
miny. Pędziły z pokoju do pokoju, tupały na schodach, opychały się żółto niebieskim tortem
(otóż t o , woń ciasta!), dmuchały w plastikowe trąbki i okładały się pięściami. Większość
nosiła spiczaste czapeczki w pastelowych barwach. Wreszcie uświadomiłam sobie, co
oglądam: przyjęcie urodzinowe.
Nie byłam zdziwiona. Stwierdzam to z całą stanowczością, ponieważ to bardzo ważne.
Chociaż pusty dom Frances Hatch raptem wypełnił się wesołym chaosem dziecięcych zabaw,
ja nie byłam ani odrobinę zdziwiona. Patrzyłam na to całkiem spokojnie.
W przedpokoju stał mały chłopczyk w przekrzywionej czapeczce i obserwował panujący
wokół rozgardiasz. Miał na sobie białą, zapinaną na guziki koszulę, sztywne niebieskie dżinsy
i tenisówki w czarno białe paski. Wyglądał jak miniatura Hugh Oakleya, nawet kolor jego
długich włosów i szeroki uśmiech na twarzy przypominały Hugh. Uśmiech, który tak dobrze
znałam i kochałam. Malec musiał być jego dzieckiem.
Spojrzał wprost na mnie i zrobił coś pięknego. Zamknął wolno oczy i zadrżał cały z
lubością. Wiedziałam, że w ten sposób wyraża radość z toczącego się przyjęcia. Były to
bowiem jego urodziny.
Nazywał się Jack Oakley i miał osiem lat. Był synem, którego Hugh i ja będziemy mieli,
gdy zamieszkamy w tym domu. Często rozmawialiśmy na temat dzieci, żartowaliśmy też,
jakie nadamy im imiona. Jack i Ciara. Zwięta Ciara z Tipperary, której modlitwy gasiły
pożary. Teraz zaś stał przede mną nasz Jack Oakley, kończył dziś osiem lat i był kubek w
kubek podobny do ojca. Miał też w sobie coś ze mnie. Wysokie czoło i brwi, których
końcówki wznosiły się do góry.
Stężałam ze strachu, że jeśli się poruszę, ta cudowna wizja naszej przyszłości rozpłynie się.
Chłopiec popatrzył na mnie i nadal się uśmiechając, wyrzucił rączki w górę, jakby
rozsypywał konfetti.
Nic ci nie jest?
Musimy tu zamieszkać, Hugh. Musimy zamieszkać w tym domu.
Jeszcze nie widziałaś wnętrza! Stoisz ciągle w jednym miejscu. Chodz, chcę ci coś
pokazać. Położył rękę na moim ramieniu i popchnął mnie delikatnie.
Poszłam, ale na wszelki wypadek, gdyby Jack znowu się pojawił, parę razy obejrzałam się
za siebie. Mały chłopiec, nasz synek, przychodzi pokazać nam, że w tym miejscu będzie się
nam żyło cudownie.
HOTEL TARZANA
Stanęłam u podnóża schodów i wzięłam głęboki, długi oddech. Trzydzieści cztery stopnie.
Tyle dzieliło mnie od odpoczynku. Najwyższy czas odsapnąć, zaczynałam już odnosić
wrażenie, że ręce zamieniają mi się w gumę do żucia. Dzwigałam ciężkie tekturowe pudło, na
którego wierzchu napisano: Niebo Zrednie . Nie pytaj, co to znaczy zawartość pudła
należała do Hugh. Wcześniej tamtego ranka zdążyłam już wnieść Pontus Harmon , Hotel
Tarzana i Brzydką Voilę a teraz Niebo Zrednie do pokoju, który Hugh miał
zaadaptować na gabinet. Gdy po raz pierwszy, jeszcze w Nowym Jorku, zobaczyłam, jak
wypisuje na pudłach te dziwne słowa, popatrzyłam na nie, na niego i znowu na nie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]