download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Carroll_Jonathan_ _Białe_Jabłka_01_ _Białe_jabłka
- Miller Henry Zwrotnik Raka 01 Zwrotnik Raka
- Graham Masterton Wojownicy Nocy 01 Wojownicy nocy cz.1
- Laurie Faria Stolarz Blue is for Nightmares 01 Blue is for Nightmares
- Kurtz, Katherine Adept 01 The Adept
- Jo Clayton Drinker 01 Drinker Of Souls
- Anthony, Piers Titanen 01 Das Erbe der Titanen
- Jay D. Blakeny The Sword, the Ring, and the Chalice 01 The Sword
- Jo Clayton Skeen 01 Skeen's Leap (v1.2)
- Chloe Lang [Brothers of Wilde, Nevada 01] Going Wilde (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- klimatyzatory.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest tutaj. - Odwróciła się do Taylora i podała mu słuchawkę.
- Do ciebie, Paul Bailey.
Nie odrywając wzroku od jej twarzy, wyjął jej z ręki słu
chawkę, ale gdy chciała opuścić pokój, przytrzymał ją za
nadgarstek.
- Zostań. - Poczekał, aż skinęła twierdząco głową i do
piero wtedy ją puścił.
Rozmowa Taylora ograniczała się do monosylabowych
odpowiedzi, na które B.J., stojąc w odległym kącie pokoju
i wpatrując się w strugi deszczu na szybie, starała się nie
zwracać uwagi. Czuła, że jej impet osłabł. Wszystko jedno,
pomyślała, wzdychając z rezygnacją. Powiedziała już dość,
aby zapewnić sobie pracę w psiarni, o której wspomniała
106 NORA ROBERTS
Daria. Przyłożyła czoło do chłodnej szyby. Dlaczego musiała
się zakochać w tak trudnym, nieznośnym facecie!
- B.J. - Przestraszyła się, słysząc nagle swoje imię. -
Spakuj się - nakazał i podszedł do drzwi.
Zamknęła oczy, usiłując przekonać się w myślach, że tak
będzie lepiej. Odejdzie stąd. Przynajmniej nie będzie z nim
związana służbowo. Kiwając głową w milczeniu, odwróciła
się znów do okna.
- Na trzy dni - dodał, zaciskając dłoń na klamce.
- Co takiego? - Zdezorientowana odwróciła się, patrząc
na niego z mieszaniną bólu i zdumienia.
- Wyjedziemy razem na trzy dni. BÄ…dz gotowa za kwa
drans. - Na widok jej nachmurzonej miny, twarz mu złagod
niała. - B.J., ja wcale cię nie zwalniam. - Telefonował me
nedżer jednego z moich hoteli, jest pewien problem, z któ
rym muszę sobie poradzić. Pojedziesz ze mną.
- Pojadę z tobą? - Pomasowała skroń, jakby miało to jej
pomóc w myśleniu. - Po co?
- Po pierwsze, dlatego, że tak mówię. - Skrzyżował dło
nie na piersiach. Wyglądał teraz jak prawdziwy szef-praco-
dawca. - A po drugie, ponieważ chcę, by moi menedżerowie
zdobywali nowe doświadczenia. Będziesz mieć okazję zoba
czyć, jak są zarządzane inne hotele.
- Ale ja nie mogę stąd tak od zaraz wyjechać - zaprote
stowała. - Kto tu się wszystkim zajmie?
- Eddie. Naprawdę czas, by się usamodzielnił-
- Ale w weekend przyjeżdżają nowi goście i...
- Bądz gotowa na dole za dziesięć minut, B.J. - zakoń
czył dyskusję, zerkając na zegarek. - Jeśli będziesz się ocią
gać, pojedziesz tak jak stoisz.
NIEODPARTY UROK 107
Tę bitwę przegrała. Ile nerwów będzie ją kosztować
wspólny wyjazd z Taylorem! Biznes, przypomniała sobie.
Powinna myśleć wyłącznie o biznesie.
Zła, że ją pokonał, zawołała:
- Nie mogę tak po prostu wyjechać! Nie powiedziałeś
nawet, dokąd jedziemy! Nawet nie wiem, czy brać kurtkę,
czy bikini...
Cień uśmiechu pojawił się na jego wargach.
- Bikini. Jedziemy do Palm Beach.
Niebawem okazało się, że to nie koniec niespodzianek na
dziś. W drodze na lotnisko przychodziły jej na myśl wszy
stkie możliwe nieszczęścia, jakie mogły się wydarzyć pod
czas jej nieobecności. Udzieliła personelowi tylko lakonicz
nych instrukcji. Tyle, ile zdążyła.
Gdy otworzyła usta, by zaatakować Taylora, powstrzymał
ją jednym ostrym spojrzeniem. Cierpiała więc w milczeniu.
Na lotnisku okazało się, że nie lecą samolotem rejsowym,
ale prywatnym samolotem Taylora, który był już gotów do
startu. B.J. stała bez ruchu i patrzyła na małą, zgrabną ma
szynę, podczas gdy Taylor wyjmował z samochodu bagaże.
- B.J., nie stój na deszczu. Wsiadaj.
- Taylor... - Nie bacząc na deszcz, który lał coraz moc
niej, odwróciła do niego głowę. - Chyba powinnam coś ci
wyznać... Nie jestem dobra w lataniu...
- W porządku. - Wziął bagaże pod ramię i chwycił ją za
rękę. - Większość pracy wykonuje autopilot.
- Taylor, ja mówię poważnie - zaprotestowała, gdy za
czął ciągnąć ją do środka.
- Robi ci się niedobrze? - spytał. - Możesz wziąć pro
szek, nie ma sprawy.
NORA ROBERTS
108
- Nie. - Przełknęła ślinę i uniosła ramiona. - Paraliżuje
mnie strach.
- A więc znalazłem twój słaby punkt. - Pogładził ją lekko
po włosach. - Czego się boisz?
- Głównie wypadku.
- Możesz to określić bliżej? - powiedział łagodnie, po
magając jej zdjąć żakiet.
- Boję się śmierci - wyjaśniła, a on wybuchnął śmie
chem. Urażona, odwróciła się i rozejrzała po luksusowej ka
binie. - Każdy ma prawo do jakiejś fobii - wymamrotała.
- Masz absolutną rację. - Ledwie powstrzymywał
śmiech. Ale gdy B.J. odwróciła się, by zgromić go spojrze
niem, uśmiechnął się zabójczo.
- Gdy będę zwijać się na tym miękkim dywanie jak kupka
nieszczęścia, nie uznasz chyba tego za zabawne - powiedzia
Å‚a z wyrzutem.
- Chyba nie. - Przysunął się do niej bliżej i przez chwilę
spoglądał w jej szare oczy z nieukrywaną troską. - B.J., mo
że ustanowimy rozejm, przynajmniej na czas podróży? - Je
go głos był niski i tak sugestywny, że spuściła oczy i nie
wiedziała, co odpowiedzieć. - Koniec wojny? Co ty na to?
- Uniósł dłonią jej podbródek. - A potem negocjacje? -
Uśmiechał się uroczym, rozbrajającym uśmiechem.
Opór był bezcelowy.
- Zgoda, Taylor. - Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
- W takim razie usiÄ…dz i zapnij pas. - Delikatnie, po
przyjacielsku pocałował ją w czoło.
BJ. odkryła, że rozmowa z Taylorem od chwili startu,
złagodziła jej napięcie. To niewiarygodne, ale gdy samolot
wzbijał się w powietrze, wcale nie czuła strachu-
NIEODPARTY UROK
109
- Jak tu płasko i jak ciepło! - zawołała B.J., schodząc ze
stopni samolotu.
Taylor zaśmiał się i poprowadził ją do czarnego porsche.
Zamienił kilka słów z asystentem, wziął kluczyki, otworzył
drzwi, a potem gestem zaprosił B J. do środka.
- Gdzie mieści się twój hotel? - spytała.
- W Palm Beach. Musimy przepłynąć Lake Worth, by
dostać się na wyspę.
Zachwycona rosnącą wzdłuż drogi roślinnością B.J.
umilkła. Biała, piaszczysta ziemia, palmy i kępy kolorowych
kwiatów w niczym nie przypominały scenerii jej rodzimej
Nowej Anglii. Miała wrażenie, że wkroczyła do innego świa
ta. Wody Lake Worth, oddzielajÄ…ce Plam Beach od lÄ…du,
lśniły biało-niebiesko w popołudniowym słońcu. Linię brze
gową wyznaczał rząd hoteli. B.J. rozpoznała ogromne litery
T.R. na górze wysokiego, białego budynku, wyrastającego na
dwanaście pięter nad Atlantykiem. Mrugały do niej setki
okien. Taylor zatrzymał samochód na podjezdzie. B.J. mru
żyła oczy w słońcu. Wejścia do hotelu strzegły palmy i za
dbane tropikalne rośliny o doskonale dobranych kolorach.
Trawnik był równo przystrzyżony i w niewiarygodnym od
cieniu zieleni.
Taylor obszedł samochód, by otworzyć B.J. drzwi. Po-
mógł jej wysiąść i poprowadził ją do środka.
Hol przypominał tropikalny raj. Podłoga była wyłożona
kamiennymi płytami z piaskowca, zaś półokrągła ściana
szczytowa składała się z samych okien. W środku biła fon
tanna, otoczona ogródkiem skalnym i gigantycznymi papro
ciami. Na jednej ze ścian widniał olbrzymi fresk przedsta
wiający niebo, co dawało efekt nieograniczonej przestrzeni.
110 NORA ROBERTS
Panująca tu atmosfera w niczym nie przypominała tej z La
keside Inn"...
Rozmyślania B.J. przerwało pojawienie się szczupłego,
elegancko ubranego mężczyzny o stalowo siwych włosach
i opalonej twarzy.
- Ach, pan Reynolds - zagaił. - Miło pana widzieć.
Taylor uścisnął wyciągniętą rękę i uśmiechnął się na przy
witanie.
- B.J., to jest Paul Bailey, zarzÄ…dza tym hotelem. - Paul,
to B.J. Clark.
- Miło mi panią poznać, panno Clark. - Ujął dłoń B.J.
w mocnym, ciepłym uścisku, a potem przesunął z wyrazną
aprobatą wzrokiem po jej smukłej sylwetce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]