download; ebook; do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf
Pokrewne
- Start
- Dlaczego wśÂ‚aśÂ›nie ty
- RelaisFinder
- Lynn Abbey Chronicles Of Athas 04 Cinnabar Shadows (v1)
- Catherine George Sekret milionera
- May Karol Skarby i krokodyle
- Warren Murphy Destroyer 103 Engines of Destruction
- Benjamin McFadden The Death of Santa Claus
- James Axler Deathlands 034 Stoneface
- Lisa J Smith Vampire Diaries 4 Dark Reunion (v1.0)
- Nicola Cornick 01 Cudowna przemiana
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- klimatyzatory.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pradera,
bo ty coś chory mi wyglądasz. Gorączkę ty, musi, masz. Albo też ty mścisz się
ciągle, że
przestraszyć ja ciebie chciał i teraz ty straszysz mnie.
To wino to jak ocet. Co oni robiÄ… z tym winem?
Jutro my się bimbru napijem. To będzie lepsze. Od razu ty się lepiej
poczujesz. Ja
tobie obiecuje to. Ty zobaczysz.
Nazajutrz po południu spadł śnieg. Szliśmy z Peresada przez las do Czerniawy. Po
bimber. Znieg padał jak dzwony na nowennę, ale w lesie przytulnie było. Gdzieś
niedaleko
kukała zazula. Cały dzień dzisiaj kukała. Naliczyłem nam, mojej dziewczynie i
sobie, sto lat
jeszcze życia, a po setce przestałem już liczyć. A ona kukała dalej. Myślę, że
chyba dwie
zazule kukały. W taki sposób, że jak jedna przestawała, to druga zaczynała. I
tak we dwie na
zmianę. A może, może trzy zazule kukały.
Szliśmy wydłużonym krokiem, żeby zdążyć wrócić do Bobrowic przed zapadnięciem
nocy. Znieg poprzez wysokie korony i niższe gałęzie sypał się szelestnie na
nasze głowy,
ramiona i przygarbione plecy. Peresada miał na głowie swoją czapkę atamankę, a
ja z gołą
głową, jak to ja. Ale w uszy miałem ciepło, bo miałem nauszniki. Ona mi je
zrobiła
szydełkiem. Jej ręce kochane. Za wszystko jej się odwdzięczę już niedługo, kiedy
skończy się
moje opętanie. Moje zaćmienie tą mgłą. Kiedy skończą się jej prześladowania:
zadymki,
zawieje, zawieruchy i wirujące dymne słupy miotające mną, szastające mną, igrce
bardzo
karkołomne sobie ze mną wyprawiające. Strzeżcie mnie, zorze miłe!
Las skończył się i staliśmy teraz na jego skraju, na wzgórzu górującym nad
otwartÄ…
okolicą. W dole leżała Czerniawka. Biało, biało. Ach, Gałązko Jabłoni, jak
biało. Znieg sypał,
a z kominów wioski szły dymy prosto w górę, bo wiatru nie było. Cicho było.
Tylko ten
słynny szmer, szelest płatków śniegowych ocierających się w locie o siebie i
opadajÄ…cych
wolno, komunijnie na padół.
To ile kupujemy? spyta! Peresada.
Co ile? Aha. Ja myślę, że litr.
Lepiej kupić od razu dwa litry, żeby dwa razy nie chodzić rzekł Paresada.
Jak ty uważasz, Pradera?
Możemy kupić dwa litry, ale ja dzisiaj piję łagodnie. Parę kieliszków do
kolacji i
przerwa.
Przecie ja też całego litra dzisiaj nie wypije. Zostanie na jutro, na sobotę.
A może
nawet na niedziele.
To masz tu sorok. Ty daj sorok i kup dwa litry.
Nie idziesz ty ze mnÄ…?
Idz sam, a ja tu poczekam. PopatrzÄ™ trochÄ™, jak pada
śnieg. A w ogóle to baba mnie nie zna i jak zobaczy, że obca twarz, może się
przestraszyć, że szpiegowska sprawa, i może powiedzieć, że nie ma, że co, kto, i
tak dalej.
Ja tobie powiem, że ty masz racje, Pradera.
Mam rację, Peresada, ale lepiej, żebym miał restaurację.
Jej Bohu, toby dobre było. Nie potrzebowaliby my taki kawał drogi po tym
śniegu
się tłuc. Jej Bohu, toby dobre było, ale my piliby.
Zasuwaj, Peresada, zasuwaj. Bo nas nocka dopadnie w lesie.
Peresada wielkimi pół krokami, pół skokami, pół zszedł, pół zbiegł po zboczu w
dół
Strona 70
Stachura Siekierezada
do wioski, a ja zapaliłem papierosa i oparty o drzewo na tym skraju lasu, na tym
wzgórzu
górującym nad otwartą okolicą, patrzyłem, jak pada śnieg. Było jakoś tak
niesamowicie
uroczyście. Fantastycznie solennie. Chwila, chwila i miejsce, chwila, miejsce i
czas były na
złożenie jakiegoś przyrzeczenia. Co też uczyniłem. Przyrzekłem sobie, ja, Janek
Pradera,
włóczęga i były student, trzy lata archeologii słowiańskiej, uczestnik wielu
bójek ulicznych,
wielokrotnie ranny, ścigany ongiś niesłusznie, jak się pózniej okazało, przez
władzę ludową,
ścigany ciągle i niesłusznie, jak się na pewno kiedyś okaże, przez mgłę, ten dym
ten dym, tÄ™
mgłę tę mgłę, człowiek zwinny jak guma, twardy jak stal i kruchy, kruchutki,
kruchuteńki jak
szkło; przyrzekłem sobie ja, że nie dam się pognębić, że nie dam pognębić siebie
takiego jaki
jestem: zakochany, niewymownie, niewypowiedzianie przepięknie w tobie zakochany
dziewczynko najmilsza, Gałązko Jabłoni życia mojego mglistego. I niech sobie
będą wszyscy
mądrzy ze swoimi rozumami, a ja z moją miłością niech sobie będę głupi.
To sobie przyrzekłem, paląc papierosa, oparty o wielko koronną sosnę, na tym
skraju lasu, na tym wzgórzu górującym nad otwartą okolicą zasypaną śniegiem,
biało biało, i
jeszcze śniegiem zasypywaną, bo śnieg padał i padał i po głębokich śladach
Peresady, co
niedawno poszedł zboczem w dół po bimber do Czerniawy, już nie było śladu.
Zasypane
zostały. Zapaliłem drugiego papierosa i patrzyłem, jak pada śnieg. Przypomniało
mi siÄ™, jak
spotkałem kiedyś na mojej dymnej, mglistej drodze jednego chłopaka. W pociągu go
spotkałem. Krótko byliśmy razem. Niedługo. Bardzo mi się podobał ten chłopak.
Bardzo. Ale
to, co mówił. Mówił, że widział coś, co on nazywał: cała jaskrawość. Tu nie
chodzi mówił
ni o życie, ni o śmierć, ni o sens i bezsens, istotę i istnienie, przyczynę i
skutek, materiÄ™ i
ducha, serce i rozum, dobro i zło, światłość i ciemność i tak dalej, i tak
dalej, ale o coÅ›
zupełnie innego. Chodzi mówił o to wszystko razem wzięte i podane na tacy.
Jak ci na imię ? spytałem go, kiedy wysiadł na jakiejś małej stacyjce.
Pamiętam
dokładnie tę stacyjkę. Mam ją mocno wbitą w pamięć.
To jest nieważne, jak mam na imię. Nie ma znaczenia. O to też nie chodzi. Bądz
zdrów.
Podobała mi się jego żelazna konsekwencja i podobało mi się to Bądz zdrów .
BÄ…dz
zdrów nie mówiło się od dawna. Wyszło z mody to piękne proste pożegnanie. A on
bÄ…dz
zdrów powiedział. I to jakoś tak, jakby coś wiedział o tym, o tej mgle mojej,
co mnie
wszędzie ściga i, dopadłszy mnie, dusi.
Otworzyłem okno z korytarza pociągu na peronie i on wtedy podszedł do mnie do
okna. Podał mi rękę i powiedział:
Edmund. Edmund Szerucki. A ty?
Janek Pradera.
Bądz zdrów, Janek.
Trzymaj siÄ™, Edmund.
Peresada nie wracał, a ja na tym skraju lasu, oparty o drzewo z rękami w
kieszeniach,
patrzyłem, jak wali śnieg, myśląc o całej jaskrawości Szeruckiego. Wielka,
niebywała sprawa
ta jego cała jaskrawość, ale coś straszliwego, coś straszliwego i nieludzkiego
Strona 71
Stachura Siekierezada
było w tym
wszystkim. Tu nie chodzi ni o życie, ni o śmierć, ni o sens i bezsens, istotę i
istnienie,
przyczynę i skutek, materię i ducha, serce i rozum, dobro i zło, światłość i
ciemności i tak
dalej i tak dalej, ale o coś zupełnie innego. Chodzi o to wszystko razem wzięte
i podane na
tacy. Coś nieludzkiego było w tym wszystkim. On sam, Szerucki, to przyznał,
choć innymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]